Widoczność coraz lepsza, atak słów następuje z ziemi, wody i powietrza Przeciwnicy ukryci w cieniu bunkrów, trafiam prosto jak po sznurku Prosto w ich kierunku, liryczna strategia nie ma słabych punktów W tym starciu to ja jestem stroną, do której należy dyktowanie warunków Słowa najwyższego gatunku, słowa jak patrol płetwonurków W intelektualnym akwalungu, jak drużyna minerów Szansa wyjścia cało z opresji równa się zeru Słowa jak lotnicza eskadra, cele powietrzne i naziemne niszczą w kwadrans Wyrazy sprawdzone na pustyni, w dżungli i w górach Wdzierają się do domu i do biura Więcej słów niż bananów eksportuje Honduras, nieistotna nagród pula Wykuta z rymów zbroja jest akurat, leży jak ulał Błyszcząc w słońcu metafor, toczy się fabuła Sens słowa niczym diabeł ukrywa się w szczegółach, nie bujam Słowo jednego z wojowników w kapturach rozkłada na łopatki jak dżuma Upadasz jak komuna, jeden król umarł, powitaj nowego króla Lwa, który mic'a dzierży w pazurach Każda osoba, co mówiła coś złego o mym słowie już dawno to wypluła
Każde słowo żołnierzem w postaci liter alfabetu wędrującym po papierze Potem w sferze werbalnej stają się niewidzialne A ich drogę oświetlają stylu latarnie Słowa głębokie jak kopalnie toczą swą batalię Za bitwą bitwa, tylko prawdziwe będą w stanie wytrwać To wojna błyskawiczna, słowa tną scenę niczym brzytwa Maszerując tak jak rzymskie legiony, zanim coś powiesz, najpierw pomyśl Zwodzony most opada, wojsko przechodzi i obala trony Słowa dŹwięczą w uszach tak jak tętent koni Teleportowany z mroków średniowiecza, świat na to czekał Słowem roznoszę przeciwników, którzy przeciw mnie dobywają miecza Słowa wypełzają na powierzchnię jak poczwary z pieczar Zajęta przestrzeń się powiększa, czujesz ten ciężar? Stos słów znów się spiętrza, ta chwila nadeszła Przemawiam z tego miejsca niczym starożytny orator Z liryką skrzydlatą, stylem precyzyjnym jak naloty NATO Zawodowiec, nie amator, prawowity władca, nie uzurpator Nakazuję rosnąć swoim słowom jak kwiatom One na aktualności nie stracą, gdy wstawię je w wyobraŹni flakon Debata nad mym słowem jest bezprzedmiotową debatą
Nici słów układają się w pajęczynę, słowa użyŹniają liryczną pustynię Posługując się nimi wodę uczynić mogę winem Słowa oświetlają najciemniejsze jaskinie Wyruszam tam, gdzie jeszcze nie byłem, nie czas na odpoczynek Ze słowami w plecaku kreacji wspinam się na poezji wyżynę Skąd spłynę niepowstrzymanym strumieniem Na pomniku hip-hop'u złożę rymów wieniec Poznaję coraz lepiej słowa chemię i znam jego cenę Słowem drążę korytarze w systemie Słowem nieprzewidywalnym jak szaleniec Surowym niczym nauczyciel, każde z nich ma w realności pokrycie Kiedy władam słowem trudniej mnie pokonać niż próchnicę Nawet o tym nie myśl, to koncert niespełnionych życzeń Znakomicie, wiem, że nie ma łatwych zwycięstw Ale ciskam w twarz rękawicę, opuszczam przyłbicę A ty bujasz w obłokach, odsłaniam styl zimnego drania Nie Shodokan, słowa jak zęby trzygłowego smoka Słowa to mój pokarm, przynoszę je ludzkości jak ogień Prometeusz Teraz przyjrzyj się dziełu, znajdŹ prawdę w tym eseju W słowach, które galopują niczym ceny w PRL'u W słowach, które wbijają się w najgłębszą mózgu czeluść Póki stoję na pokładzie słowa nie zamierzam oddać steru Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|