Oj świąteczki zielone Kiedy już nastają Wszystkie dusze założne Na świat powracają
Postukiwał dziadyga o ziem kulą drewnianą Miał ci nogę obciętą aż po samo kolano
Szedł gdziekolwiek, skądkolwiek byle zażyć wywczasu Nad brzegami strumienia stanął tyłem do lasu Wychynęła z głębiny rusałczana dziewczyca Obryzgała mu ślepia, aż przymarszczył pół lica
I całować zaczyna te dziadzine szczudliska Jedną nogę i kulę – pokuśnica obślizgła Czemu jeno całujesz moją kłodę stroskaną? Czemuż dziada pomijasz aż po samo kolano?
Pieszczotami chcesz drewno pokusić do grzechu? Dana dana, oj dana, umrę chyba ze śmiechu! Od Dobrzynia do Golubia ludzie powiadają Drwęckie panny w świątek moc wciągają
Spowiła go ramieniem, okręciła, jak frygą Pójdźże ze mną, dziadulu, dziaduleńko, dziadygo! Nie wysokie te progi dla czarciego nasienia? Spływaj gadzie rusalny. Ty chorobo strumienia!
Pociągnęła za torbę i brodę żebraczą Do tych nurtów potwornych, co dla światła nic znaczą. Nim się zdążył obejrzeć już miał falę na grzbiecie Nim przeżegnać się zdołał już nie było go w świecie!
Jeno kloc ten godziwy, owa kula drewniana Wypłynęła zwycięsko ze sromu spłukana Wyzwolona z kalectwa podyrdała przez fale Dana-dana, oj dana – w miłosne oddaleTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.