Słoneczny poranek, zstąpiłem na łąke spłakaną po rozstaniu z księżycem srebrzystym Biegnę przez wrzosy w adwenty odziane przez torfy przez knieje a wicher hen wieje... i świszcze i dmucha i wyje i jęczy Powiesił się kto tam w oddali? Nie ważne już to jest natura okala beztroska oślepia, spokoi me nerwy
Wtem błocko pożera me stopy me nogi chcąc cofnąć się przeto niechybnie brnę dalej a co to dlaczego me ciało nie słucha smród stęchły, przegniły w me nozdrza już bucha to nie bagna oddech to śmierdzi kostucha i trzeszczy, bulgocze jak gardło przerżnięte w nieszczęściu wdepnąłem w mokradło przeklęte...
Zalewa me płuca, oskrzela i dusi i dławię się szlamem pogrążam w odmęty i wołam: Pomocy! echo odpowiedź przynosi Pomocy! nie znajdziesz zgubiony na zawsze nie jeden tu zginął nie jeden tu zginie po wieczność w tym czyśćcu po wieczność w agonii
Gorączka i burza i senne majaki malują obrazy i rzeźbią me lica... gdyż strach twarz posiada a w lustrze ją widzisz Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|