Wilczy apetyt zaślepił twój umysł Rozumy ludzkie stłumił wciągnął w swą młuckę Po to by poznać nauczkę by błąd rozważyć By strawić do bliźnich wrodzoną nienawiść By zrozumieć postawić na swoim Unieść ciężar walki z pazernością Nie przegrać zwyciężać Po to by przetrwać bez zbędnych zeznań Pożegnać z bliskimi za hajs zamienimy dźwigać winy Nie nie tylko swoje przecież Każdy pacierz jest lekiem na ten główny grzech Sam wiesz ile bek ludzkich świństw tu wypito Nie jeden incognito posępił się na pieniądz Był kolegą przyjacielem a za plecami przeklął To nie dla mnie Olsen wie co tu jest ważne Dobre słowo każde a za prawdę się odwdzięczę Przed ołtarzem klęknę w imieniu silnej woli Bym był wytrwawszy bym szukał własnej drogi Bym sam nie popadł w przepych bym głód chlebem koił Bym był mocniejszy stronił unikać szramy proste A na sądzie ostatecznym każdy otrzyma chłostę Cały lud ten zatracony jest w pogoni Bo wilczy apetyt cechy ludzkie mu przysłonił Nie podał mu dłoni jedynie go pogrąża W głębinie pazerności w przestworzach skąpstwa Boże pożal zlituj się nad swym ludem Daj odrzucić obłudę odrzucić apetyt wilczy By mieć siły pazerności się wyzbyć Niech zamilknie niech milczy Krzyk ulicy szept którego nie słyszysz Rzeź niewinnych udajesz czy nie widzisz Chlebem nie na jesz jak z drugim nie podzielisz Kieszeń dziurawy kielich go nie napełnisz Nigdy nie daj by twe myśli apetyt wilczy opętał Byś sobie swej matce kimś obcym się nie stał Duszę zaprzedał i mnie zdeptał Wszystko w imię taniego szczęścia Choćbyś chciał nie możesz czasu cofnąć Gdybyście poznał zła wiedziałbyś czym jest dobro Rządowa nieudolność ryzykowana wolność Zamiast dłoń pomocną państwo daje w kość A o krok stąd ulice pełne chwastów Stróże sędziowie prawa na usługach diabła dla hasju A bieda okrutna bieda pogrąża ludzi Pierdolone prawo betonowej dżungli Przyjaźń zatracana przez momenty Ciało kobiety za pieniądze przepych Dobro rodziny zdobyte za grzechy Zagubiony dzieciak co w narkotykach szuka uciechy Licz na siebie rób co chcesz sprawiedliwości tu nie ma Bogatych pazerność zżera biednych bieda Konsorcja ludzi prostych traktują jak zwierzęta Żyć pośród hien takim jak one nie stać się Zapamiętam to z codziennego życia wzięta nauka Ten rap to machaltka ten rap to gadka Odwieczna walka o dobry byt Poczucia własnej wartości nie odbierze nikt Cały lud ten zatracony jest w pogoni Bo wilczy apetyt cechy ludzkie mu przysłonił Nie podał mu dłoni jedynie go pogrąża W głębinie pazerności w przestworzach skąpstwa Boże pożal zlituj się nad swym ludem Daj odrzucić obłudę odrzucić apetyt wilczy By mieć siły pazerności się wyzbyć Niech zamilknie niech milczy
Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek Nad tym co zabija a co wzmacnia powiedz Pewnie tak każdy człowiek próbuje rozkminić Dlaczego Bóg nie chce uchylić rąbka wiedzy Czemu bogactw strzeże miedzy biednych tylko wzrokiem mierzy A poczciwych pasterzy nie ma wśród mas wielu Tylko smród karcerów upaja swoją wonią Tych co gonią za pieniądzem żaden nauk nie pojął Swoją żądzę usprawiedliwia głodem rodziny To go buduje widzisz myślisz że taki uczciwy Czy pazerny kolejny wierny swoim ideałom Ciało kochało pieniądza mało więcej chciało Się udało ale czego kosztem powiedz Chciał hajsu tyle że nie zdołał by go ponieść Postawił majątek nad zdrowie nie bacząc na innych Głód nad głód dzieci apetyt rósł silny Sety rosły w sejfie a w domu głód mroził Żonę pobił dobił psychicznie na niej się odbił Dziecku skąpił na chleb zeszedł do podziemia Przyjrzał że w domu dla niego miejsca nie ma
Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.