To było w Zakopanem zimą, osiemdziesiąty drugi rok, pod knajpą „Jędruś” mnie zatrzymał utkwiony we mnie smutny wzrok. Ten wzrok znajomy wydał mi się i – spójrzcie państwo, któż by zgadł? – znowu spotkałem się ze Zdzisiem, typkiem z piosenki, tej sprzed lat.
Tak jest – to był mój Zdzisio, o parę lat starszy, paletko wciąż to samo i beret na głowie. Pokiwał na mnie palcem i szepnął: „Młynarczyk, uważaj no, Młynarczyk, chodź, chodź, coś ci powiem…”.
To było zimą w Zakopanem, osiemdziesiąty drugi rok, gdy ze wzruszeniem niekłamanym zwróciłem w stronę Zdzisia wzrok. I wszystko było jak przed laty: zgarbiony kark i dłoni ruch, beret-naleśnik, szalik w kratę, to samo oko, ten sam chuch.
A Zdzisio spojrzał na mnie i jak nie zawarczy, jak gdyby był wkurzony i o coś się gniewał, a treść warkotu brzmiała: „Uważaj, Młynarczyk, nie śpiewaj dla tych kurwów, nie śpiewaj, nie śpiewaj…”.
To w Zakopanem zimą było, już temu ładnych parę lat, po chwili trochę przykurzyło, śnieg zasypywał Zdzisia ślad… A ja zostałem trochę blady, wpatrzony w tamten ślad na skos, potrzebowałem przecież rady i wciąż mnie gonił Zdzisia głos.
I zawsze gdy mnie trudnym wyborem obarczy to moje durne życie w stolicy, w powiecie, tylekroć mnie dogania głos Zdzisia: „Młynarczyk…” – i gna przez ciepłe maje i śnieżne zamiecie.
Tylekroć mnie dogania głos Zdzisia: „Młynarczyk, uważaj no, Młynarczyk…” – a dalej już wiecie…Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.