W Polskę idziemy niczym harcerze z kolegą Janem, tu posadzimy na jakimś skwerze drzewko kochane.
Raz on przez jezdnię staruszkę przepchnie do autobusu, raz ja pół fury makulatury zbiorę bez musu.
Z chuliganami walczymy sami siłą perswazji, w sprawach z paniami nie skorzystamy z byle okazji.
Tylko w nas wzbiera idea szczera: kochać przechodniów! Lecz przyjdzie tydzień, tydzień, cholera (o, przepraszam), no a w tygodniu…
W tygodniu trochę przemęczeni, ja i Jan, nie znaczy, żeby ktoś się lenił — przecież plan.
W tygodniu, w Kłaju czy Pułtusku, twardo jest, w tramwaju ciągle stu staruszków szuka miejsc.
Na ludzi spoglądamy wilkiem, jak to z nerw, nie ustąpimy ani krzynkę — to się wie!
Harcerskie prawo nie na wiele zda się nam, ale czekamy na niedzielę, no a tam…
W Polskę idziemy niczym harcerze, jak chciał poeta, alkohol wcale już nas nie bierze, nie rwie do peta. (Nie!)
Nie bluźniąc bliźnim, chociaż mężczyźni, tylko per druhu, przeciw łatwiźnie, sztampie, goliźnie — marsz brzuch przy brzuchu!
Miło i grzecznie, chętnie społecznie, jak to w niedzielę, zlew komuś przepchniesz, staniesz w kolejce zawsze na czele.
Skończy się święto, będzie znów cienko — no to się zaklnie, jakby nam kiedyś tego zabrakło… Nie, nie zabraknie!
Absolutnie! Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|