Nosił dziurawe sombrero i spodnie w strzępach do pięt. Szczotki w skrzyneczkę zabierał i boso z nią do portu szedł.
Tam nad butami się biedził, każdy but aż lśnił, gdy wyszedł z jego rąk. Lecz ku okrętom na redzie leciał pucybuta tęskny wzrok.
Czasem, gdy nie miał klienta, kładł się jak długi na wznak. A wiatr portowy, włóczęga, zabierał go w szeroki świat.
Oceany, archipelagi, przesmyki cieśnin i znowu cudzy but, i znowu lewy but, i znowu prawy but za lichy grosz jak lustro w słońcu się lśni.
Oceany, kokosowe palmy, czar nieznanych pieśni i znowu cudzy but, i znowu lewy but, i znowu prawy but w marzenia godził najboleśniej.
Hej! Pucy, pucybut! Hej! Pucu, pucybut! Hej! Pucu, pucybut! Hej! Pucy, pucybut! A-a... La la la la la la la la la la...
Oceany, archipelagi, przesmyki cieśnin i znowu cudzy but, i znowu lewy but, i znowu prawy but za lichy grosz jak lustro w słońcu się lśni.
Oceany, kokosowe palmy, czar nieznanych pieśni i znowu cudzy but, i znowu lewy but, i znowu prawy but - czy nigdy się nie zmieni jego los?
Kto wie? Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|