Przez szparę pod drzwiami sączy się smuga światła zbyt mała, Bym mógł spokojnie zasnąć bez strachu, bez dygoty ciała Więc zwijam się w kącie łóżka mały, bezradny tak jak może być tylko dziecko, gdy przychodzi dziecięcy strach Niedawno mama mi wspomniała o tym potwornym krzyku, który zrywał ją w środku nocy I o jej małym synku, którego koszmar senny był takim przeżyciem, że nie mogła go przekonać, żeby przestał już krzyczeć Mały chłopiec nie był w stanie, bo to co go przerażało, wypełniało całą przestrzeń, przeszywało jego ciało Potworny dźwięk dobiegał zewsząd, jakby skrobanie Za kilka lat wciąż będzie lęk budzić, w pamięci zostanie Strach się zbliża spoza świata, nasiąka nim ciemność wokół Nadchodzi przebudzenie w pościeli mokrej od potu Nie możesz otworzyć powiek, bo za nimi strach się kryje Otwórz usta, głośno krzycz i rękami zasłoń szyję Przykryj się kołdrą i czekaj na ratunek dorosłego Jest odporny, nie rozumie strachu dziecięcego Wbiega krzykiem obudzony mocno Cię przytula Bezpieczny w jego ramionach, wiesz, że ktoś nad Tobą czuwa
Pokój, w którym bawimy się za dnia, po zmroku staje się obcy W ciemności najlepiej działa wyobraźnia, dlatego boimy się nocy Umysł dziecięcy jest nie racjonalny, więc to czego nie znamy składamy sobie w swoisty koszmar i boimy się o siebie samych Zawsze bałem się zwykłych rzeczy, gdy tylko gasło światło Zostawiając miejsce do namnażania się moim imaginacjom Wszystkie tak bardzo potworne wizje rodziły się w mojej głowie Byłe uosobienie wszystkich rzeczy, które nosiłem w sobie Może dziecięce, może dziecinne, lecz bardzo pierwotne Były te wizje i były te krzyki tnące mrok wielokrotnie Nieskrępowane, niezamknięte w świata o mnie fantazje Najprawdziwszym sobą, nie musiałem wypaść odważnie Teraz nie krzyczę, to nie przystoi, byłoby nieodpowiednie Lęki stały się mniej wyraźne tak, jak noc o świcie blednie To nie oznacza, że się skończyły, mam w sercu odrobinę mroku Już nie odczuwam dziecięcego strachu tylko dorosły niepokój Mogę otworzyć powieki szeroko, ciemność strachu nie kryje Lecz usta otwarte tlenu nie dają, bo coś mi oplata szyję Owijam twarz w maski wyobrażeń i udaję dorosłego Jestem odporny, chętnie się cofnę do życia dziecięcego Opanowałem noc do perfekcji, gdy nadchodzi senność Filmy, kluby, zabawa, alko, stara znajoma ciemność Problem pojawia się, gdy o poranku wchodzę w światła plamę A światło kieruje spojrzeniem na życie, co wyżyna ranę, która ciągnie się, jest długa od oczu przez szyję Dalej miażdży mi płuca lodem i sprawia, że wyję Potem łamie kręgosłup, żołądek wyciąga przez gardło Gruchocze mi nogi, dba, by wszystko umarło Staram się walić, więc targam moje kości połamane Na kolanach zdartych, w moich ustach lament Bardzo cichy, bo nie chcę, by go ktokolwiek usłyszał Ale nigdy nie dopuszczę, by powlekła mnie ciszaTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.