Najpierw znika poczucie rytmu. Ale myślę: "Cóż, może będzie jakiś zysk tu. Potem myślę: “Chrystus, dlaczego muszę być tu”, ale trzecia tequila zabija poczucie wstydu. Wszystkim parkiet zbrzydł już, ja nie muszę kryć już, że alkohol tańczy ze mną walczyk po walczyku. Najpierw tańczy tango, potem coś inspirowane sambą. Wiruję w dół Karową, by wrócić na górę Tamką Przyglądam się nastolatkom, kiedyś wychodziły rzadko. Teraz wpadły w miasta bagno i kłamią wciąż swoim matkom. Nagie nogi w szpilkach, ciekawe co na to tatko. Przechodzę na czerwonym, będzie mandat. Kozacko. Rano będzie słabo, teraz sram na to. Prawda jest taka, że nie wychodziłem tak dawno Wracam na Krakowskie i upadam, już sam nie wiem na co. Słyszę tylko śmiech tych dziewczyn głupich i grubych jak Grzegorz Lato.
A obok w Zakąskach za barem się pląsa Pan Roman i wtrąca w rozmowy się. A obok w Kamieniach, małżonków wciąż nie ma więc całują słomiane wdowy się A obok, tam w Bistro, miłości na szybko się wiążą i milkną gdy nowy dzień. Trójkąt warszawski. Trójkąt warszawski.
Dostać w pysk w Subway’u na Świętokrzyskiej. W Warszawie trzeba być atletą to przede wszystkim. Rozmowy z tym bramkarzem kotletem spełzły na niczym. Na Karową już nie wrócę dziś. Co za policzek. Wychodzę na ulicę i schodzę znów na Powiśle. I brodzę po krętej drodze, telefon mi głośno piszczy. Cierpliwość tracę i zdrowie, bo znowu ta ruda pisze. A kiedy znowu mnie dorwie, znów udam że jej nie słyszę. Idę prosto przed siebie i mijam BUW. Mój telefon na mnie krzyczy, ja widzę że pisze znów. (Chyba). Złapię taksówkę. Wydałem już kilka stów. (Z trzysta). Wciąż idę dalej i czuję już Wisły brud. Szlugi, mocz, wóda i pot. To dziwny smród. A po drugiej stronie Wisły grasuje już inny lud. Istny cud, my tu fit, jogurty i pitny miód. A tam nikt nie oszukuję się wcale i tli się szlug. Warszawa. Rozdarta grubą kreską. Zamykam drzwi taksówki. Proszę na Mazowiecką. Taksówkarz ględzi mi, że los ma kiepski. Ale ja słyszę śmiech tych głupich i grubych jak Tomaszewski.
A obok w Zakąskach za barem się pląsa Pan Roman i wtrąca w rozmowy się. A obok w Kamieniach, małżonków wciąż nie ma więc całują słomiane wdowy się A obok, tam w Bistro, miłości na szybko się wiążą i milkną gdy nowy dzień. Trójkąt warszawski.
(Trzy godziny w Planie B sam. Miałaś już być moją żoną, ale dalej bez zmian.)
Życie to stek bzdur. Z tymże ja poproszę krwisty. Nie odbierasz telefonu, więc wysyłam listy. Już przestało padać i na miasto pełzną glizdy. Pewnie wszystkie też na randkę z tobą. Co za pizdy. Moje kiedyś zdrowe płuca produkują gwizdy. Klekotanie, szumy, świsty. Piłem gin przed wizytą internisty. Ciągle mówię mu o płucach, ale on mnie nie chcę słuchać Mówi: “sukinsynu, idź z tym”. Zdrowy mózg stale produkuje złe sny. A wspomnienia gonią mnie jak ta linijka z “Beksy:. Dałem ci unikatowe rzeczy jak te Peweksy, ale ty mówisz o mnie teraz per “eks-typ”. Nie mam ciebie, nie mam nic, tylko teksty. Które w mym notesie ciągle gryzą się jak wściekłe psy. Od szaleństwa ciut-ciut, w mózgu chłód i brud. A serce trzęsie się jak epileptyk.
Tyle godzin w Planie B sam. Miałaś już być moją żoną, ale dalej bez zmian.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.