wspinam się na palce by schwycić tęsknoty choć nie znam ich kształtu ni smaku czy woni zakreślam na kalce sylwetę istoty lecz splotu mych członków ten rys nie osłoni tuszem brudzę dłonie
gdzie zjawia się człowiek tam braknie idei i nie ma już czerni i nie ma już bieli i nie ma już dobra i nie ma już zła z letargu szarzyzny ocuca mnie strach
więc bezwiednie wciąż powtarzam kolejne sylaby litanii, co dawno zgubiła swój sens choć żyję wierny myślom już gdzieś zasłyszanym powierzchnia realiów nie wygładza się
słowa, słowa, słowa a gdzie podziało się znaczenie? o świcie uwierzę od nowa proroctwom bez szans na spełnienie
bo muszę czegoś chwycić się trwalszego od cyklu oddechów podskórnie jednak czuję jestem więźniem świętości i grzechu
staram się nie myśleć zdławić wątpliwości ego me brzemieniem ciąży nadświadomie jak trudno jest istnieć nie widząc światłości przed oczami cienie krzty nadziei bronię prawdą mą złudzenie
to takie banalne aż wstyd mówić głośno my wszyscy jesteśmy tak samo żałośni znów dawką truizmów usztywniam swój rozum przyklejam ten uśmiech przylega na pozór
i bezwiednie wciąż powtarzam kolejne sylaby litanii, co dawno zgubiła swój sens choć żyję wierny myślom już gdzieś zasłyszanym powierzchnia realiów nie wygładza się
słowa, słowa, słowa a gdzie podziało się znaczenie? o świcie uwierzę od nowa proroctwom bez szans na spełnienie
bo muszę czegoś chwycić się trwalszego od cyklu oddechów podskórnie jednak czuję, że jestem więźniem świętości i grzechu
szukali przyszli będą szukać przeszli ja mrużę oczy przeniknę bezczas sam na styku powiek rzęsą drążę prześwit dla rozczarowań - idei światu brakTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.