Wymieszane narko z alko, hardcore, czystki w baniach, Ucieczka przed samotnością, jakieś dziwki w barach, Często na własne życzenie był mi bliski dramat, Dziś powyciągałem wnioski z tamtych blizn i złamań Umiem zniszczyć, skłamać i wiem czym jest honor pizdo, A mosty które palę oświetlają moją przyszłość, Niech łuny co noc błyszczą, to dla mnie żadna strata, Jebać tych, którzy widzą we mnie tylko mój awatar, Z własnej winy w tarapatach, młody głupi Wojtek, Najebany w sztok gdzieś pod klubem darłem mordę, W którąś sobotę lub piątek zgarnąłem tęgi wjeb, A los śmiał mi się w oczy jak te świnie z Angry Birds, Leciała mi z gęby krew, czułem się w chuj żałośnie, Jestem zwykłym gościem, żaden ze mnie zapaśnik czy bokser, I wiem, że na własną prośbę dostałem wpierdol, Bo żyłem w przekonaniu, że znam kod na nieśmiertelność
Bo każdy mędrzec jest czasem zwykłym głupcem, A słowa największego z mówców bywają puste, Nim urwie się mój hejnał i bezpowrotnie usnę, Układam na bitach mój własny świat jak puzzle.
Żaden ze mnie matematyk ani Maradona w piłce, Choć nie były mi obce zdarte podeszwy i sińce, Wolałem latać z gołym tyłkiem wystającym z szortów, Bo lepszy był ze mnie błazen, niż orędownik sportu, W pracy mówili - Wojtku, po co Ci ten Hip-Hop? Szczeniackie marzenia w zderzeniu ze światem znikną, Mogłem odpuścić wszystko, nie przelewać słów na kartki, Gdybym wierzył w siebie tak jak oni we mnie byłbym martwy. W garści chudy portfel, brzęczy trochę drobnych, Pierwszy mixtape i solówkę pisałem na starej Nokii, Chciałem podbić całą Polską scenę w stylu Cezara, Szybkie wejście z buta Veni, Vidi wypierdalać! Żyję tym nadal - składam historię do rytmu, Jak Cie wkurwia to co widzisz to po prostu sobie oczy wydłub, Chłystku? Chcesz mnie zatrzymać? Śnisz! Prędzej odwrócisz do góry nogami grecki krzyż!
Bo każdy mędrzec jest czasem zwykłym głupcem, A słowa największego z mówców bywają puste, Nim urwie się mój hejnał i bezpowrotnie usnę, Układam na bitach mój własny świat jak puzzle.
Te wszystkie negatywne myśli to niepotrzebny balast, Puszczam je w siną dal jak trumny na morskich falach I okłamałbym Cię mówiąc, że nie wiem czym jest marazm, I że nie byłem nigdy blisko żeby się załamać Lata temu w podstawówce, nauczyciel od fizyki Stał nade mną drąc japę, że w przyszłości będę nikim Pewnie skończę na ulicy,że już nic ze mnie nie będzie Niestety nie dożył chwili, aby skumać, że był w błędzie Ten stary belfer zawsze był bałaganiarzem, A w przeddzień śmierci wyczyścił swój gabinet i klasę I słyszałem, że niektórzy ludzie czują kiedy umrą Minął taki szmat czasu, a ja myślę o tym w kółko W pokoju półmrok nie śpię już od dwóch godzin Życie bywa czasem ciężkie, więc nie będę mógł słodzić Słońce powoli znów wschodzi nad zaspanym miastem. (Czwarta rano piętnaście, siedzę piszę i nie zasnę)
Bo każdy mędrzec jest czasem zwykłym głupcem, A słowa największego z mówców bywają puste, Nim urwie się mój hejnał i bezpowrotnie usnę, Układam na bitach mój własny świat jak puzzle.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.