Poznański rzeźnik, a sznyt jakby rodem z Queensbridge, Jesteście śmieszni, gdy porównujecie z kimś z gry, Nie widać hien, gdy wchodzi agresywny tygrys, Ten styl jest eks, eks, eks, ekskluzywny
Kończy się rok, a więc wyciągam wniosek, Fakt niepowtarzalny, warto było pójść za ciosem, Wyplułem kilka tracków i do tej pory się droczę, Blisko pięćdziesiąt w szufladach — każdy z nich jest sztosem
Ciężki przekaz niosę, to nie towar dla smarkaczy, Nie popełniam ruchów, których fan by nie wybaczył, Toksyczni raperzy, znałem ich długo przed Grande, Masz zaległości, dawno wyjaśniłem rap grę
Step opuszczam nagle, lekkie turbulencje, I Bóg mi świadkiem — sumiennie odrabiam lekcje, Zagrywki kurewskie łapie w locie jak Lucchese, Na bank byś zmienił śpiewkę, gdybyś poznał genezę
Cash Flow, hypu nie zbuduję na aferze, Wszyscy święci jak papieże, choć brudy na papierze, Resetuję łeb z miss pleasure w Skytowerze, Choć myślami jestem w studiu z Jankesem
Chętnie pod ten boom bap, choć styczeń śmierdzi drillem, A to już za chwilę, Kochają takiego Śliwę, inny wyłapuje pstryczka, Jeśli to miłość to czuje i widzę jak jest toksyczna
Kiedy wnoszę ten G-style, mówią, że to zbyt ciężkie, Ja ziewam — bo przy love songach, że mięknę, Chcą mnie z pierwszych albumów, ale z obecną techniką, Wciąż leci Tupac, ale jednak nie chcę zostać bandytą
Czego nie kumasz? Wygrywam teraz nawet z nerwicą, Szczęśliwi czasu nie liczą — dlatego sprzedałem sikor, I koszę pitos — dlaczego tak Cię boli to, cipo? Wciąż jestem singlem, ale w szczerym związku z ulicą
I mam Was frajery z głowy, Lubisz biegać z chorągiewą — mogłeś zostać liniowym, Robię znów większy progres niż w roku minionym, I są tu moje ziomy
W moim domu, w moim domu klimat very nice, Imbir w herbacie, bitch, z winyla Barry White, Nostalgii siła przebija serce — not fairy life, Palą się świece, gdy nawija, kurwa, Eric Wright
T-Shirt Calvin Klein, aj, czarne dresy Nike, Chesterfield Light, beat, zeszyt, yes, I like, Nic więcej mi nie trzeba, ssij, Ale żyć mi daj, wyganiam suki stąd jak szef — goodbye
Śliwa nim wszedł, jest like w ciemno, I w to mi graj, progres dekady, kurwa, wiem to, znów płonie majk, Whassup sad boy, chcesz dotykać to, jak brajl? Najwyższa półka Big Up Kubiszew, I like
Drugie śniadanie, przed dziesiątą sprawdzam skrzynkę, Znów udostępniam zbiórkę — nieobojętny na krzywdę, Zawalony DM — sporo pytań o dogrywkę, Czasem wezmę za nią szmal lub nagram charytatywne
Śledzą każdy ruch, kurwa mać, z czasem przywykłem, Nic pod wpływem emocji — wypowiem się, jak ostygnę, Stanowię pożywkę dla nierzetelnych portali, Głodnych sensacji, kontrowersji i skandali
Dekadę temu już miałem sławę uliczną, I wróżyli mi przyszłość — mówili „drugi Richmond”, Sam nie wiem, czy mi wyszło, to pewnie połowa drogi, Zdążyłem się załamać i co nieco zarobić
Chwytam byka za rogi i wyłączam kalkulator, Mam łeb na karku, brachol, to nie może się nie udać, Nabieram powietrza w płuca, bo już nie tonę w długach, Anioł Stróż nade mną czuwa, posłuchaj
Najbardziej cieszył chyba pierwszy thousand, Nadal jestem głodny gry, a więc pieprzyć pauzę, Wciąż błagam Boga, by mi lepszy dał sen, Jeśli poszliście na skróty, to Wami, leszcze, gardzę
Daj beat to sprawdę, liryczny mauzer, Nie liczmy ile mam zer, rozliczmy branżę, Jestem wyrzutkiem tu jak Three Thousand André, Ale tak — te durnie myślą, że napisał to Grande
Jestem VIP-em w tej rap grze, mam technikę Wy kapsle, Suck on these nuts man, trzymam dziś za ster, Cisnę jak Dizaster, Może wydam diss na scenę, a może nie
No bo jak tylko zacznę, wiem, Powiedzą, że, kurwa, dupa boli mnie, Zimna krew jak hustler, choć mam majka i kastet, Mnie nie zobaczysz przenigdy w wannie z transem
Zawsze śmiertelnie poważnie, Stałem w pierwszym rzędzie na koncercie Gurala, Wówczas nikt o mnie nie mówił „on będzie rozpierdalał”, Wstawałem wcześnie na lekcje, lecz zamiast
Dotrzeć na lekcje wolałem przejść się za garaż zajarać, Wszystko było pięknie, choć wiecznie bez siana, Stare Miasto jest niebezpieczne, są świry wszędzie w tych bramach Wspiera mnie cała śmietana — jest sztama
Pierwsze tracki wyszły dość śmiesznie, Jak pierwsze tagi na ścianach, Trzymali kciuki tu za nas, Nim przyszły groupies, nim ktoś to kupił i się zajarał
Byłem poznańskim oprychem, ale mentalnie już w Stanach, Utożsamiałem się z Rychem, lecz katowałem Big Puna, Widzieli we mnie potencjał, ale też pijaka, chama Nie chciałem serca, pytałem „czy ta bitch jest sama?”
Wsiadałem w merca, bo Przemo wierzył, że się postaram, Historia pisze się sama, no i dziś rozpierdalam Dla łaków oiom — jest mocno, Śliwa solo, a moc, ziom, jak Kojot i Oxon
Niech się boją, bo ostro pizgam i nie na oślep, Dla Was to czarna magia, a dla nas to takie proste Znów urosłem, choć każdy mierzy mnie swoją miarą, Jedno jest pewne przerasta Was to, co się odjebałoTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.