To była noc, jakoś chwilę po czwartej dwadzieścia Gapiłem pusto się na sufit ale nie mogłem przestać I nie wiem czemu się martwiłem przecież wszystko jest okej Powtarzałem to jak debil nie wiedząc co to za dzień
Niczym sen to było w moim letargu cały czas Przyszła do mnie moja mama widziałem jej bladą twarz Wyglądała niczym ściana i rzekła kolejny raz Gdy ojciec jechał pijany lecz obleciał mnie strach
Coś jest nie tak, powiedziałem, czuję to wewnętrznie Mogę to przewidzieć chociaż wróżbitą nie jestem Jeszcze bardziej czuję presję, lekko tu nie będzie Zrzedła mina z twarzy gdy widziałem to nareszcie
Podszedł policjant pełen powagi na twarzy Zero uczuć tylko rzucał ciągle na boki kurwami Proszę Pani, niestety to zgon na miejscu Słysząc słowa tego gościa czułem chłód na sercu
A o szóstej czyli dwie godziny później Zadzwoniłem do dziewczyny no bo byłem w gównie Powiedziała Matik zawsze możesz na mnie liczyć Byłem durniem, wypłakałem się do zwykłej, szarej dziwki
Parę godzin po tym dostałem na fona filmik Odpaliłem go i to co zobaczyłem to już limit Parę nagich gości i w środku moja dziewczyna Jebią ją na boki a ona jęczy jak świnia
Koledzy w klasie unikali mnie zawsze jak ognia Byłem cichy, i nie miałem nigdy żadnego ziomka Bo albo oni to spalili albo ja paliłem mosty Sam nikomu nigdy nie chciałem spojrzeć głęboko w oczy
Więc uczniowie patrzcie na to ilu nas w klasie jest Bo gdyby nie moja obecna kobieta byłoby mniej I nie wiem czemu się dziś martwię, przecież jest okej Znów powtarzam to jak debil, przecież to pechowy dzieńTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.