Ja, panie Cohen, od pewnego już czasu szukam w sobie spokoju... Jak ty, świat cały, Kanadę, w trzydziestych, ja trochę później Polskę zastałem. Kraj taki sam, geografii szerokość i wilgotność powietrza, to wszystko mam, kocham tutaj i mieszkam. Ale wielka Kanada to ocean jodłowy... Nawet kiedyś przywieźli o nim film do mej szkoły A o widzianych nieszczęściach czysto śpiewać jest ciężko, zresztą ja nie mam źle; wiesz, ostatnio się staram tu być supermanem duchowym; wiesz, ostatnio tu robię za ironistę... Czasem piszę, nawet ci się pochwalę swym dwuwierszem najnowszym: "Darmo szkoły i szpitale głodu nie ma przecież wcale"...
Gdy tak patrzę na wszystko, wszystko widzę, chcąc nie chcąc, w przyczynowym łańcuchu, coraz dalsze - na dalszym obwodzie, bliskie - blisko, a najbliższe do czucia oddechu i pulsu. tylko siebie zobaczyć nie mogę... Tylko siebie, jak nie można zobaczyć z tyłu, z lewej błotnika w martwym kącie dwóch bocznych luster co pomiędzy? - nikt nie wie.
Ze ślepego ogniwa trzeba będzie się kiedyś wyłuskać jak z jajka, by wreszcie pofruwać, polatać... Stary Hindus wciąż mówi: "Teraźniejszość to brama wyłączna do świata" każdy ma jedną z bram tyle bram, a tyle zabitych deskami... ślepych bram rośnie stan, jak pali się lont, i lont nie wie, czy nie kończy się palić.
Ja, panie Cohen, jeśli tu się wytoczę ze swej drogi na jeziora tak wielkie jak twoje, wtedy uwierz mi, Cohen, boczne lustra i oczy przestroję na najlepszą dziś drogę, już wyłącznie i tylko na wiatr, wodę, słońce i ogień.
Zrozumiałem też dziś, zrozumiałem, jak jeszcze jesteśmy bezbronni, no bo tu na tej ziemi już nie znajdzie się nikt, kto by wszystko to mi udowodnił.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.