(Quebonafide) Nie przełkną tego, mój rap to jalapeño Mój rap jest pararelą, powiedz silnym charakterom Że nie dźwigną tego, piłem mleko z Amalteją Władam weną a złożyć rym jest dla mnie bagatelą Mam cele czarno na białym, jak warcaby Nie mogę dotknąć dna, dno jest jak waza Ming Sumienie mnie nie gryzie, stępiło na mnie kły Tutaj gdzie tempo jest ostrzejsze niż wasabi Skracamy dystans, za dużo już na niczym spełzło Ta sama misja, ci sami ludzie nadal ze mną Wiem gdzie jest sukces i chcę iść tam, nie nadaremno Poświęciliśmy temu więcej niż Agamemnon Struny głosowe tracą, choć słowa są ciągle zdrowe Nic nie może stanąć im na drodze... oddechowej Triumf, coraz wyraźniej go widzę To jak Afrodyta - zbyt piękne by było prawdziwe Skryte emocje głębsze od najgłębszych znamion Mając niewiele więcej niż sprawność własnych ramion Nauczono mnie tutaj, że blizny nie bolą Choć życie nie znieczula, to nie anestezjolog
(Bonson) U mnie jak zwykle i jakoś mam co robić, Połowa Polski to już zna na pamięć wszystko. Połowa Polski to dziś spluwa nam pod nogi, Bo więcej takich wersów już nie byli w stanie dźwignąć. Ćpuńskie historie opyliłem im jak włada, Bo ludzie lubią słuchać o tym jak upadasz. Później się spina jeden z drugim, pastuch na nas, Bo jego dupa była z nami na melanżu w Żarach. W Warszawie, w Poznaniu, Wrocławiu jestem gościem, Jakoś tak wyszło, byłem prawie wszędzie w Polsce. Pytasz co u mnie, jakoś leci nieźle, co chcesz? Bo obiecałem sobie, że już nigdy mnie nie dotkniesz. A Polski Rap zaczął mi konkretnie zwisać, Wystarczyło tylko to obejrzeć z bliska. I nie wiem ile szedłem, żeby być gdzie jestem dzisiaj, Co dalej, czas pokażę, teraz o to mnie nie pytaj.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.