Gdym błąkał się w mieście, nad brzegiem Sekwany Zdarzyła się heca, co warta jest słów Natknąłem się rankiem na mego kompana Był blady jak posąg, milczący jak Luwr
Więc pytam go "Bracie, mów co się zdarzyło" Czy to znów kolejny przypadek z Twych drak Z miłością płomienną i dziewką aż miło Co mogła i chciała, lecz wyszło nie tak.
Wiem to ... i ... nie wiem, lecz ... sądzę na pewno Bełkotał mój kompan dygocząc jak dziad Poznałem dziewczynę, co zmienia w żar drewno Lecz, Boże, najchętniej to taką bym zjadł
Kanibal czy wariat, nietrzeżwy czy maniak Wiedziałem, że żarłok, lecz nie, że aż tak Od dawna, jak sądzę, nie widział śniadania Bo jeśli to dowcip, to bardzo nie w smak
Zaproszę go, myślę, na pieczeń z browarem Pomogą mu bardziej, niż groźby z mych ust A on znów o dziewce. Lecz jak !!! Dacie wiarę ? Że taką to chętnie by wrzucił na ruszt
Opanuj się zanim, coś złego się zdarzy Balwierza ci trzeba. Od zmysłów. Nie dam ! I nagle szaleństwo zniknęło mu z twarzy Powiedział mi coś, co w pamięci wciąż mam
Ty nie wiesz, czym dla mnie jest dobre jedzenie A panna miłosny wysyła mi znak Jak mógłbym zakochać się w morskiej syrenie Gdy pół w niej kobiety, pół ryby. No jak ?
Wiem to ... i ... nie wiem, lecz ... chciałbym na pewno Zacząłem bełkotać dygocząc jak dziad Nie spotkać dziewczyny, co zmienia w żar drewno Bo taką najchętniej to także bym zjadł Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|