Wyszedł przed domek przeciętniak O dość przeciętnej postaci, I wzrok mu ze szczęścia zmętniał Bo ujrzał wokół swych braci, Co także wyszli przed domki, A ich przeciętne dzieciaki Puszczały sobie bąki, Kolejki i różne tam takie... Przeciętniak, kiedy tak stali, Pomyślał: - Jest jakaś potęga W tych, co się nabrać nie dali Na sięganie, gdzie wzrok nie sięga, Na łamanie czego rozum nie złamie, Na mierzenie sił na zamiary, Na bryły z posad ruszenie I zawracanie gitary! Bo gdybyśmy poszli na to I gdybyśmy więcej umieli To wtedy - zima czy lato - Wybitni być byśmy musieli, A przy tej wybitności Czasu się nie ma w ogóle Więc kiedyż przyjmować gości, W ogródku posadzić cebulę, Wpaść na rozmowę do Gieńka, Podlać prymulki i palmy... Głowa czasami aż pęka, A ty bądź ciągle genialny! Wciąż myślisz, nie możesz zasnąć, Palce obgryzasz nocą... Wybitność - jak słoń na własność, Cenne to, ale po co? I myśląc tak, wsparł się o płotek, A w domu gaworzył osesek, A obok bawił się kotek, A pod drzewkiem wysikał się piesek, A żona lepiła pierogi, A pijaka wsadzono do suki, A wujaszek wymoczył nogi, A w TV był recital Łazuki, A w promieniu kilku kilometrów Trwał ten stan, pogodnie - jednolity, Z deficytem wybitnych facetów.... Ale co tam! Mamy gorsze deficyty! Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|