Francesco del Gioconde, rozparłszy się hardo Na fotelu rzeźbionym w liście i trytony, Patrzył z dezaprobatą, jak mistrz Leonardo Pracuje nad portretem jego młodej żony.
Upał był nie z tej ziemi; wiatr usnął wśród bluszczu, Służba spała pokotem w pobliskiej winnicy, Policzki Mony Lizy świeciły od tłuszczu, A nogi dla ochłody trzymała w miednicy.
Leonardo ospale paćkał farbą płótno, Zaś mąż modelki głosem starego kocura Mruczał: - Proszę cię Liza, nie gap się tak smutno, Bo to nie portret będzie, lecz karykatura!
Tu, aby ją rozśmieszyć, zrobił parę figli, Opowiedział jej sprośną bajkę o królewnie, Połechtał ją po nodze, mówiąc: - A gli, gli, gli! Tu znów spojrzał na żonę, a ta jak nie ziewnie!
A malarza porwała taka pasja pieska I poczuł w sobie tyle rozpaczliwej mocy, Że bardzo nietaktownie krzyknął do Franceska: - Ona ziewa! Pan pewnie spać jej nie dał w nocy!
Co usłyszawszy, Liza wspomniała łożnicę I małżonka swego majestat monarszy, Zwłaszcza kiedy koszulę włoży i szlafmycę, I to że o dwadzieścia lat jest od niej starszy,
I jak sapie i stęka, nim nareszcie uśnie, I tak ją rozśmieszyło to wszystko okrutnie, Że na jej twarz wypłynął tajemniczy uśmiech... ...i ten uśmiech na wieki pozostał na płótnie!!! Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|