Jeden pan to brał urlop w marcu, Nie wyjeżdżał w Tatry ani w Sudety, Tylko chodził po miejskim parku I zaczepiał słownie kobiety.
Przy czym "starty" i "ekstramocne" Co śmierdziały paskudnie kurzył, A gdy przyszły godziny nocne, To powiadał: - Alem sobie użył!
Na kolację zjadał kotleta, Z czego grubiał w sposób bezwzględny I do łóżka właził w skarpetach, Zapomniawszy przy tym umyć zęby.
Znowu palił, popiół w buty narciarskie Postawione przy łóżku sypał, Czytał szmirowatą powieść Czarskiej, Gasił światło i mocno zasypiał.
A mówiono, że czasem gdy zgasił I udawał że zapadł w sen twardy, Jedna pani podejrzanej maści Się wkradała do jego mansardy...
A nazajutrz rano urlopowicz Szedł do kiosku żeby kupić salceson I nie kłaniał się sąsiadowi I się za nim wlokły sznurki od kaleson,
I miał strasznie wymięte spodnie Na kolanach wydęte jak żagle, I mijały tak te dwa tygodnie, I ten urlop się kończył nagle.,.
I w marcowy poranek mglisty Po solidnym i mieszczańskim śniadaniu Ten osobnik wygolony i czysty Szedł do pracy w schludnym ubraniu,
I się kłaniał wszystkim kapeluszem I na babki uwagi nie zwracał, I nie słyszał nikt jak szeptał w duszy: - Byle dotrwać do przyszłego marca! Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|