Przez krakowski rynek naruszone krzynę przemieszcza się sine podobieństwo Stwórcy. Zgubiło melonik, piersióweczka w dłoni, kurwamacie roni i śpiwo az furcy!
Czym giermek Jazona, czym internacjonał — szkapa uskrzydlona nadstawia mi grzbietu. Dźgam tętno tętentu ostrogą talentu, z kopyt krzeszę piękno — małmazję poetów!
Żyję dla poezji! — Poezji się nie zji — nad wiadrami frezji gdera pani Wacia. Miał rząd dusz, bradiaga, a Wacia ma stragan i za nic jej blaga zalanego facia.
A on w śmiechach, w szlochach zaklina, że kocha sercem, jak u Włocha, belcantem Italii. Wielośpiewny lament zdradza temperament splątany na amen u talii Natalii. Kace w łóżku ćwiczy (łóżko Różewiczem, a niekiedy Nietzschem zatrącić potrafi); Nie wyjaśnią flaszki wyborów watażki, a cisną go łaszki z Czerwonej Parafii.
Wóda kończy człeka. Poezja nie czeka, do innych ucieka młodości kochanka. A on jednak śpiewa własnych rymów niewart; dygot, panie, krewa, delirka poranka.
Cuchnący bies w pląsach duszę Ildefonsa starannie wytrząsa z sakiewki rozprutej. W żołądkowo-gorzką wieczność Śmierć-macoszka nie wiezie dorożką — odtrutką na smutek...
Słowa, słowa, słowa, korona cierniowa, trza zamarynować robaka i — pacierz! Przetrwa Muza harda, lombard z lirą barda, gnój, plebania, żandarm i SKUMBRIE W TOMACIE!Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.