Jest jeszcze ta zwęglona deska pod ścianą Miejsce zasiedziałych w pacierzach starców Co liczyli przelotne ptaki (u-u-u) Jakaś łąka, gdzie bociany przynosiły dzieci A może odnajdywano je w kapuście (Nie słychać krzyku gęsi w opłotkach) (Uparcie milczy spalony sad)
Klepiska popiołów żarzą się snopkami słońca Tak oto kończy się wiejskie dzieciństwo Straszące kurzawą wirujących na drodze diabłów I wilczym pyskiem lasów
Zresztą robota przebiega sprawnie Bowiem nad wszystkim czuwa oficer Świadomy swojej misji cywilizacyjnej W tym dzikim kraju
Właśnie on trafił do tej wioski zabitej deskami I teraz uważnie śledzi, jak kolejno przestaje istnieć Całe to najbliższe sąsiedztwo materiałów łatwopalnych Ogrodzone płotami dymu
Otwarte pyski ognia szarpią budulec Wgryzają się w drewnianą szarugę stodół Na inne konstrukcje stropów i ścian (Właściwie było już po wszystkim) (x3)
Oficer w czarnym mundurze od dawna specjalizował się W puszczaniu tych wielkich latawców dymu
Jakże więc nie na miejscu W tej uporządkowanej ogniem przestrzeni Wydać mu się mogło to zupełnie jeszcze żywe dziecko
A tylko strach mógł mieć tak wielkie oczy
Opuszczający kaburę nowiutki pistolet Miał w sobie połysk luksusowego przedmiotu Jakże korzystnie wyróżniał się Pośród tych zapachów spalonych części organicznych
Toteż kiedy podnosił się ku górze Był tak wykwintny i lekki Jak uperfumowana chusteczka Oficer powiedział jeszcze jakiś dowcip Zanim oddał ten jeden strzał Z przymrużeniem oka
Pot szafuje omszały budulec Wysmażają się resztki żywicy W smolistych oczach sęków Ginie wioska zabita deskami (Jej, jej, jej)
Ogień ogarnął również pobliski sad Pieczone jabłka smakowały im bardzo (Najwytrawniejszym mogły sprostać gustom) (x2) Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|