Ty boisz się ciemności, ja mieszkam z nią vis a vis Co dzień przytrzymuję jej drzwi, by mogła wejść do środka Nakreślić obraz kolejnego miesiąca czy tygodnia A wierz mi, jest płodna w sztukę słowa
Głównie w katastrofizm, gdzie strofuje strofy Głodna doznań godnych poznań woli Więc mimo woli wciąż uchodzi przez okna By z powrotem drzwiami się dostać- błędne koło
W geometrii strachu stawiam czoło światłu W labiryncie myśli brodzę po omacku Chciałbym nie widzieć blasku i mieć własny biegun Spychający ludzi z brzegów- noc polarna
Jestem depresyjny, ale znam się na żartach Puk, puk. Kto tam? Niezapisana karta Tyle warta egzystencja ile znajdzie na niej miejsca Ciemność, by rozpisać swe idee
Rzuć kamieniem w studnię swojej duszy Rozbije się echem cisza przed burzą I cisza po burzy dzień wróży Co się dłuży na naszą niekorzyść
Też czuję gorycz, gdy patrzę w swe oczy W odbiciu ciężaru świata i Ziemi Łudząc się, że zmiana może cokolwiek zmienić
To nieznośna lekkość bytu Gdy w ciągach zer szukamy zachwytu To nieznośna bytu ciężkość Gdy boleść jawi się nam jako piękność
To nieznośna lekkość bytu Gdy świat staje w rutyny przełyku To nieznośna bytu ciężkość Gdy światło znów chce zastąpić ciemność
Ozzy: Nieznośnie, budzi mnie kolejny raz wzrok wbity w pościel Zaplanowane szczęście wydaje się pozorne Tylko wolne, zbyt powolne Miałem je gonić a ono siedzi koło mnie, cóż Nie wierzę w nie, straciłem wiarę dawno Sprzyja mi światło, noc łapie mnie za gardło I opowiada mi niesamowite rzeczy Kim będę rano kiedy tylko się odczepi Poza moimi granicami Wzroku i słuchu, dotyku, analiz Tworzy się coś, ja nie mam na to wpływu To mój pozorny wybór, pomnik mojego wstydu Weź go, bo każda zmiana ukrywa niezmienność Niekiedy tylko senność pokazuje nam piękno Niekiedy tylko jedno nie kiedy wszystko jedno Obojętne jak bardzo, obojętne na pewno Stałem się jakiś zimny, nie wiem, w którym momencie Stałem się jakiś dziwny, choć nie wiem w jakim sensie Czuję, że nie mam nic nawet jeśli mam więcej Czuję, że miałem kiedyś coś za czym teraz tęsknię Nieznośnie tak, odczuwam brak tego ciągle Wiem dokąd iść, nie wiem dlaczego błądzę Kolejny raz usypia mnie ten wzrok wbity w pościel
To nieznośna lekkość bytu Gdy w ciągach zer szukamy zachwytu To nieznośna bytu ciężkość Gdy boleść jawi się nam jako piękność
To nieznośna lekkość bytu Gdy świat staje w rutyny przełyku To nieznośna bytu ciężkość Gdy światło znów chce zastąpić ciemnośćTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.