Zawsze chciałem wspiąć się na szczyty rozpaczy Wielu je widziało, lecz mało kto patrzył Z wierzchołka, chciałbym mieć obraz jak z okna Przed swymi oczyma, by wcale się nie kończył
Ani zaczynał i widzieć pielgrzyma Trudy tułacze, za nim podążyć Do Ziemi Świętej, lecz świętej inaczej W sieni mieć buty gotowe na wymarsz
Skłonnym jak Dawid posiąść Olbrzyma W kamiennych kręgach chce mnie utrzymać Krzywa mych nieszczęść i część ta nieżywa Co spija mleko wciąż z piersi Diabła
Zawsze myślałem, że do snu mnie kładła (Matka) Pewność, że ciało me spocznie w mokradłach Lecz ilekroć dane było mi zapaść w sen Odrywałem nogi od krawędzi świata wtem
Lecz ilekroć zasypiałem snem błogim Od krawędzi świata odrywałem swoje nogi
Żywiąc się męką nieskończoności świata Pogruchotałem kości ucząc się latać W dolinach chaosu, gdzie doszedł do głosu Negatyw kosmosu chcący ukazać
Organiczną zapaść ograniczającą napaść Życia, bo te ściąga jak kotwica, gdy przecież W pogoni agonii brnę na wierchy w odwecie Za puste projekcje przed narodzeniem
I po śmierci będącej tylko westchnieniem Cierpienia galaktyk, mówię to ja- praktyk Uniesień i wzniesień lokacji stagnacji Co poznał się na bogach destrukcji, kreacji
Bez pozy i świadków, nie czyniąc widowiska Upadam w liryzm, gdy po skałach się ślizgam Wytartych przez nogi bose od sił Które szlak przemienił w kamień, w próchno I w pył
Widziałem przed sobą nogi bose od sił Które szlak przemienił w kamień, w próchno I w pył
Kimkolwiek bym był i nie był równocześnie Kładłbym się wcześnie, jeszcze przed wschodem By mimochodem oznajmić światu jasno- Plamy na słońcu życia stłumią jego światłoTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.