Podążam, zdaje się, -kolwiek ku górze By rozbić pod szczytem namiot swych złudzeń Obóz czwarty w drodze na pik Gdzie byli już wszyscy, choć nie był nikt
Gdzie zastanie świt, tam wikt i opierunek Gdy szlak zostawia znak, przykładam opatrunek Gdy zakładam ślad, tak obieram kierunek By wbić czekan we frasunek i nie czekać na ratunek Znikąd
Zaliczam wahadło Zliczam godziny Wybija jaskółka i ja się wzbijam Z nadmiarem liny do lotu
Mówiła mi matka- synu, z umiarem A oszczędzisz sobie kłopotów Mówiła, że życie jest darem Z żalem, że z żarem to sobie wmawiałem
Przez lata, aż nastały zimy Którym wpadłem w szczeliny i chłodne objęcia Coraz mniej mam do przejścia, po tylu przejściach Czuję ból nie tylko w mięśniach
Długoż trwałem w Kominie Pokutników Na Kazalnicy rzeźbiąc w skale swych nawyków Aż odpadłem od ściany w chwili zwątpienia Przytłoczony prawem powszechnego ciążenia
Tonący i brzytewki się chwyci W ambrozji erozji dojrzewają erudyci Którym niestraszny zdaje się być każdy crux mimo że większość dróg to był czysty fuks
Zabieram doświadczeń bagaż Gdy zima czyna przysparzać Zdobiąc trawersy w wersy i szadź Rosnę jak ona, nie z wiatrem, a pod wiatr
...
Lawiny winy Wyrzutów sumienia Schodzą nie bez przyczyny I są nie bez znaczeniaTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.