Była sobie kobieta o cerze barwy karmelu Mieniła się złotem poszukiwaczy wielu I miała skrzydła, choć były one czerstwe Zeszła w dół, by zatruć powietrze
Doskonałość upadła tak nisko jak wysypisko Mieści się, wysypisko wartości Gdzie ideały się podziały? Teraz tak daleko nas Choć kiedyś były przecież tak blisko Upadła na chodnik, otarła skórę na kolanach Spadła w jakąś dziurę Nie znalazła się w Zjednoczonych Stanach, była w Betonowym Piekle, w Raju Asfaltu, który depnął latem, bez żartu Gdzie nienawiść ludzka granic nie miała, Spadła gdzieś w Europie, ot historia cała Nieco się połamała, ale wstała dumna Schowała skrzydła i kroczyła nieufna tego świata Gdzie jestem, gdzie? Pytała samą siebie Nie ma na ulicy brata, nie ma nikogo, kto, kto wskazałby drogę, bo takich tu już nie ma, ten świat to ściema
Była sobie kobieta o cerze barwy karmelu Mieniła się złotem poszukiwaczy wielu I miała skrzydła, choć były one czerstwe Zeszła w dół, by zatruć powietrze
Była sobie kobieta o cerze barwy karmelu Mieniła się złotem poszukiwaczy wielu I miała skrzydła, choć były one czerstwe Zgubił ją los, zgubiła ją przestrzeń
Był sobie mężczyzna, blady jak ta ściana A wraz z nim była przestrzeń zapomniana Stara jak ten świat i nowa jak te bloki Które zasłaniają naszej historii widoki Był narkomanem, rzeczywistość wciągał Jakby była heroiną, granice naciągał Nigdy się nie dostosował i Diabeł cieszył się, Że popełniał za grzechem kolejny grzech Że mylił się i popełniał błędy, Że otrzymywał od życia ciągłe reprymendy Zbierał złych decyzji plony, nie był nawet zadowolony Konał samotnie, jak na wojnie żołnierz Który zdobywał wzgórze. Mimo, że trzymał flagę i tak wiedział, Że wkrótce umrze Policzone jego, Twoje, nasze dni, a ja pytam się: Czy smutno Ci?
Była sobie kobieta o cerze barwy karmelu Mieniła się złotem poszukiwaczy wielu I miała skrzydła, choć były one czerstwe Zgubił ją los, zgubiła ją przestrzeń
Był sobie mężczyzna, blady jak ta ściana Za nim stał Diabeł i rzeczywistość szara Pełen był zła i rogi miał na głowie I plątało się w nim to, co plącze się w Tobie Kroczyła ulicą, aniołów kochanka Ciążyły jej skrzydła od samego ranka Pierw czekała pomocy, potem już miała dość Po głowie i skronie, rutyny zło Nie miała już sił, a skrzydła ciążyły Była wychłodzona, biedne jej żyły Aż wyszły na powierzchnię. Chciała ogrzać się I zjeść coś nareszcie. Wyrzuciła dar tak wspaniały- widocznie się zmieniła Albo popchnęła ją ku temu Zwykła ostateczność, by zmienić jej życie na Ostateczną wieczność Na ostateczną wieczność I wyrzuciła je na wycieraczkę domu, Z betonu podobnego do wojskowego schronu Nacisnęła dzwonek i uciekła szybko, ktoś zerknął przez judasza tylko Nie chciała, by taki dar mógł się zmarnować Wolała je oddać, by ktoś mógł je wychować Wyszedł przed drzwi mężczyzna blady, Na którego obliczu wiły się Nikczemne ślady Na swej wycieraczce zobaczył pióra i zląkł się strasznie, twarz stała się ponura I zamknął drzwi, zamykając się na dobro Każdy poszedł swoją ścieżką, ot co.
Była sobie kobieta o cerze barwy karmelu Mieniła się złotem poszukiwaczy wielu I miała skrzydła, teraz już ich nie ma Oddała je, by sama mogła przetrwać
Był sobie mężczyzna, blady jak ta ściana Za nim stał Diabeł i rzeczywistość szara Patrzył pod nogi na niebiański dal Zamknął drzwi, idąc w siną dal...Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.