Nie jest ważne to, jaki dzisiaj jest dzień. Z pamięci odmawiasz treść, różaniec z najcięższych łez. Betonowa mgła, szara szaruga szura butami o krawędź dnia. Jesteśmy chorzy na kicz, dezinformacyjny syf, na kłamstwa wieczne jak mit, na krzywo wrośnięty krzyż. Nieudolny byt, zamknięte szlaki na szczyt, wszystko zamienia się w nic.
Patrzę jak sobie piją herbatę z kokainą, jak z nosa leci im śnieg. Słyszę jak dzwony biją, i jak znów święta idą w tłoku spoconych serc.
Zwęglonej zimy smród wywlókł mnie z mieszkania na rozstaje ślepych dróg, wytarłem z kurtki swojej brud. Po drodze księżyc grał mi pieśń o tym czego nie dam rady sam już nieść. Często opieram się o już gasnący mój cień, zaciskam dłonie w pięść i Ciebie też trzymam część. Myśli skraplają się w pot, sierpem o serce, o młot, zawsze tu będę o krok.
Patrzę jak sobie piją herbatę z kokainą, jak z nosa leci im śnieg. Słyszę jak dzwony biją, i jak znów święta idą w tłoku spoconych serc.
Jesteśmy jak kwaśny deszcz, wsiąkamy w zatrutą pleśń. Biegniemy tam, gdzie jest ból, gdzie samotności jest tłum. Zostawiam łóżko za dnia niepościelone jak ja. Zabieram to co się da. Już tłuszczem skleił się mrok, stary olej i pot. Szukamy tajemnych przejść w duszach umarłych już miejsc. Betonowa mgła, szara szaruga szura butami o krawędź dnia. I niech się żmije wiją na szyi serpentyną jak pełza spłoszony deszcz. Tam jedzą i się ślinią kebaba z pępowiną resztek śmieci i łez.
Patrzę jak sobie piją herbatę z kokainą, jak z nosa leci im śnieg. Słyszę jak dzwony biją, i jak znów święta idą w tłoku spoconych serc.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.