Razu pewnego piękna Małgorzata męża zgładziła, strzeliwszy z bata. Lustro, co scenę ową widziało, zrazu zupełnie nie reagowało.
Ale w sądzie, dziwne rzeczy, Małgorzacie nikt nie przeczy, ta zaś kwęka, jęczy, biada, o dukata się zakłada:
Że to on, nie ona winna, sprzeczka była, lecz dziecinna, a nieboszczyk, straszny cham, z bata się zastrzelił sam.
Lustro, co zbrodnię znało Małgorzaty, pomne niedawnej bolesnej straty, luster znajomych zwołało wiele, biegnie do sądu na tych luster czele.
A tam w sądzie, co za heca, tyle luster przy stu świecach: to maluśkie i to z ramą — każde zbrodni moc widziało.
Pysznie znają lustra ścienne zbrodnie królów i codzienne. Wrzeszczą lustra, z bratem brat: „Niech Małgośkę bierze kat!”.
Pan prokurator słucha z ważną miną, drży Małgorzata, humor jej minął. Lustra się cieszą, kat groźnie sapie, szeleści głośno pod piórami papier.
Lecz, co za dziwy, wyrok się nie zmienia, pan prokurator jakby skamieniał. W kącie siedziało pełne skupienia jego lusterko od golenia.
Gwałtu, rety, co się dzieje? Małgorzata znów się śmieje! Za to lustrom wytoczyli wielki proces w jednej chwili:
Tym zielonym, zwierciadlanym, i tym z tyłu, malowanym — wielki proces, skarz mnie Bóg — za brzęczenie i za stuk.
Pan prokurator na sali wygłosił akt oskarżenia, przysięgli lustra skazali na karę wiecznego milczenia.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.