Nosił go w sobie, zapomniał już od kiedy Tłamsił go od zawsze, a chłodne objęcia biedy Oczy głodne dziwne miał, jak Benedykt XVI W nich zza firany śmiechu, głębia jego duszy maski Gorzki typ scenariuszy, kto napisze happy end Krew ocieka z arkuszy, Kali Happy Sad I tak szedł, nie czuł nic poza gniewem Martwy widz, nie on jeden Czekał na piekło, nie jeden szatan szeptał przez ramię Jebać 997, jebać cały świat na amen Wy kurwy, nie rozumiem sam skąd to we mnie Lepiej zejdź mi z drogi pókim dobry, bo uklękniesz Pogrążam się od dnia, kiedyś mnie opuścił Wymawiałem sam Twe imię tam pośród czeluści Jedyne, co znam to tylko w ranach sól Ten słodki ból, ten piękny ból
Gdy w sercu Twym zagości czerń I kłuje tak miłości cierń I dusi już toksyczny tlen I nikt nie wybudzi z koszmaru Kiedy nastanie dzień Gdy ból odejdzie jak zły sen Z dala od energetycznych hien I nikt już nie będzie czuł żalu
Kiedyś była piękna, zwiewne babie lato Naturalna perła, wdzięk miliona róż Serce jak planeta i pojawił się predator A wyglądał tak niegroźnie jak trujący bluszcz Uczucie jak nóż kroiło jej serce Gdy przekręcał klucz, ona skręcała się w męce Czy kiedy wróci już pocałuje czy połamie ręce Czy wyląduje w łóżku na satynie, czy w karetce Czas płynie, jak płyny w obitej nerce Przelane łzy wyżłobiły piętno winy Czemu nikt nic nie zrobi, nie ratuje tej dziewczyny Znieczulone skurwysyny, każdy dba o własne szczęście Rany w mięsie, kobieto zmień się, proszę Jesteś warta milionów, on uczucia daje grosze Nie chciała słuchać, demonem był jej król Ten czuły ból, ten piękny ból
Gdy w sercu Twym zagości czerń I kłuje tak miłości cierń I dusi już toksyczny tlen I nikt nie wybudzi z koszmaru Kiedy nastanie dzień Gdy ból odejdzie jak zły sen Z dala od energetycznych hien I nikt już nie będzie czuł żalu
Od dnia poczęcia wiedział co znaczy być innym Choć Bogu ducha winny, dźwigał brzemię w drodze do mogiły Był silny, nawet nie wiesz jak bardzo Bo każdego dnia walczył z zżerającą go zarazą Ludzie sobie nie radzą, ludzie lubią narzekać Ludzie potrafią płakać nad szklanką rozlanego mleka Gdzie boska ręka, kiedy każdy dzień to męka Nasze problemy to beka, pomyśl jak cierpi kaleka, ha Przez pokój zerkał, bezsilny niczym kamień Poczuł jej ból, gdy ten frajer jej wyłamał ramię Wstać choć raz i wymierzyć katu karę I znów siąść na ćwiarę, ale z myślą że uwolnił mamę Marzył o dniu, gdy on sam się uwolni Co dzień chłodził go żal, żył dla ciepła jej dłoni Czasami boli, ale co by wtedy czuł? Gdyby nie ból, ten piękny ból
Gdy w sercu Twym zagości czerń I kłuje tak miłości cierń I dusi już toksyczny tlen I nikt nie wybudzi z koszmaru Kiedy nastanie dzień Gdy ból odejdzie jak zły sen Z dala od energetycznych hien I nikt już nie będzie czuł żaluTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.