Wybiła godzina duchów To kolejny dzień żywych trupów
Zaganiani bo zafrasowani ludzie Zaabsorbowani codziennymi sprawami My pośród nich przemykamy niezauważalnie Dostrzegając tych co rzucają się w oczy momentalnie Gdzie nie spojrzysz w promieniu Twarze zbliżone zobojętnieniu Schowane we własnym cieniu Świadomie usiłują zmieszać się z szarym tłumem Tyle, że widać ich zmieszanie, fikcyjną zadumę To nie fabuła tylko dokument dla mich tożsamości To jedyny argument, że w miejskiej społeczności
Współtworzą postument ale tylko z konieczności Ktoś przecież musi odwalać czarną robotę Tania siła robocza haruje za polskie złote Blade, pomarszczone twarze robole co jadą potem Albo gorzałą pieniędzy ciągle za mało Od rana do wieczora znowu będzie się harowało W pocie czoła jak zdoła to jeszcze weŹmie nadgodziny Słania się na nogach nie ma siły dla własnej rodziny
Ale jedzie bo strach żyć mu w biedzie Mało co nie wykorkuje ale pracodawcy nie zawiedzie
Ziom bez wygłupów to dzień żywych trupów Statystów na ulicach ludzi słupów Ty widzisz ich, mijasz ich, żyjesz pośród nich Martwych postaci z zakrzepniętej krwi
Ziom bez wygłupów to dzień żywych trupów Statystów na ulicach ludzi słupów Ty widzisz ich, mijasz ich, czasem sobie drwisz Lecz nie jest do śmiechu trupom bez oddechu
To nie są opowieści z krypty To rap o świecie, w którym tkwisz ty To o systemie, w którym drzemie magia voodoo Która zwykłych ludzi zamienia w żywych trupów Opętani szałem zakupów zombi są skąpi w emocje Chyba, że widzą promocje - to co innego Wtedy biegną, nie patrzą, walczą Tratując jeden drugiego Jak w Media Markt, tragedia fakt W bezwzględnej walce o kamerę Na drzwi atak, litości brak I trach - dźwięk łamanych żeber Kilka na sygnale "Erek" i po kłopocie Co dzień można pisać o ich głupocie Lecz gdy słońce zachodzi coraz dłuższe kładąc cienie Wszystkie trupy chowają się pod ziemię
Ziom bez wygłupów to dzień żywych trupów Statystów na ulicach ludzi słupów Ty widzisz ich, mijasz ich, żyjesz pośród nich Martwych postaci z zakrzepniętej krwi
Ziom bez wygłupów to dzień żywych trupów Statystów na ulicach ludzi słupów Ty widzisz ich, mijasz ich, czasem sobie drwisz Lecz nie jest do śmiechu trupom bez oddechu
Od samego rana w mieście zaczyna się dramat Miejska komunikacja po brzegi wypchana Ludźmi, co wpółprzytomni wyglądają jak zombi Z tygodnia na tydzień coraz bardziej są ułomni Mentalnie, nie ustąpią pchają się nachalnie Jak człowiek upadnie, to jeszcze go zdepczą Nie zauważą tego, nie chcą, za bardzo się spieszą Patrzą w próżnie, jakiś bełkot do siebie szepcą Idą tą swoją zaprogramowaną trasą Zlewają się z tą całych żywych trupów masą Są zarazą i zarażają innych To machiny Tryby robią z ludzi pół żywych
Nowy dzień - otwierają się trumny I z katakumby wychodzą żywe trupy Snują się jak lunatycy na ulicy są ich hordy WeŹ czasem popatrz na te mordy Mózg, mózg - każdy trup jest głodny Są tuż, tuż, więc zrób coś by uciec zombi Nie daj im się ugryźć bo staniesz się podobny do nich Żywych trupów zamulonych Co prawda, nie zawsze tacy byli Ale uwierzyli na słowo innym Że są bezsilni, oddali walkowera Żyją tylko po to żeby umrzeć i iść do Nieba Każdy trzeba nie potrafią podjąć walki Odbici przez kalki są jak pralki z popsutym bębnem Sednem sprawy jest próba naprawy By żyć bez obawy - dla was żywy rap z Warszawy
Ziom bez wygłupów to dzień żywych trupów Statystów na ulicach ludzi słupów Ty widzisz ich, mijasz ich, żyjesz pośród nich Martwych postaci z zakrzepniętej krwi
Ziom bez wygłupów to dzień żywych trupów Statystów na ulicach ludzi słupów Ty widzisz ich, mijasz ich, czasem sobie drwisz Lecz nie jest do śmiechu trupom bez oddechu Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.