W głębokim cieniu, w szeptów toni W tych knajpach, gdzie się z fusów wróży Podawał jej zamkniętą w dłoni Pod blatem stołu główkę róży
Nie różę, ale główkę samą Płonący pąk, co parzy dłonie Jakby ogrodów przyszłych anons I niby żartem mawiał do niej:
Musiałem róży urwać łeb Niech go nie nosi zbyt wysoko By nas omijał spojrzeń lep Złe oko
Albowiem tak im się złożyło Że pośród codzienności zgrzytu Zapadli na spóźnioną miłość Z tych co nie mają prawa bytu
I chociaż była jak aksamit Nosiła w sobie śmierci znamię Choć odmawiały pod stołami Łebki od róży, swój różaniec
Bo trzeba róży urwać łeb Niech go nie nosi zbyt wysoko By nas omijał spojrzeń lep Złe oko
Lecz już wiedzieli, że to chwile Że się nad nimi niebo chmurzy Bo w tym rozumu było tyle Ile się mieści w łebku róży
W końcu w banalnej kawiarence Padło banalnie, ale dzielnie: "Wybacz kochana, nigdy więcej Ta róża to są same ciernie"
Wiec trzeba róży urwać łeb Niech się z nim nie pcha gdzieś do nieba Wbrew sobie, sercom naszym wbrew Bo tak trzebaTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.