Zenobia z przyjmowania gości Dość znaczne miała oszczędności, Aż jeden - Czarny Pysk go zwą - Na miłość zdołał nabrać ją.
Lubieżnie szeptał: "O Zenobio!" Tu ją przycisnął, tam ją objął. Aż wpółomdlała rzekła: "Tyś Słoneczkiem jasnym mym od dziś!" Tra la la la, tra la la la - "Słoneczkiem jasnym mym od dziś!"
Gdy wynosili się klienci, Kochała jego bez pamięci, A on w jej łożu, w siódmym z nieb, Wytężał męskość swą i łeb. I łeb? I łeb!
Jej ciało pieszcząc, ten zuchwalec Wciąż kombinował: "Gdzie jest szmalec?" A gdy po chlebuś rano szła, Przetrząsał każdy kąt raz-dwa.
Żadnego nie znał on moresu, Przerzucał kiecki oraz desu. Rozbierał piec, w podłodze rył I nawet w mąkę paluch wbił. Tra la la la, tra la la la - I nawet w mąkę paluch wbił.
Aż kiedyś - było to we wtorek - W pazerne łapy wpadł mu worek. Na plecy go zarzucił w mig I jak sen jaki złoty znikł. I znikł? I znikł!
Z żalu zatkało aż Zenobię, Zawyła: "Co ja, biedna, zrobię?" I robić jęła to, co wprzód, Niestraszny bowiem był jej trud.
Bo tak już zdarza się wśród ludzi, Że jeden poci się i trudzi, Nie szczędząc swoich sił, jak kiep, A drugi woli łatwy chleb. Tra la la la, tra la la la - A drugi woli łatwy chleb.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.