Chmurno, durno, nieprzyjemnie, luźna plomba dzwoni w zębie, a za oknem, w środku maja, dudni grad jak strusie jaja.
We łbie łupie znów, niestety, w kościach łamie - to artretyzm, tylko usiąść i zapłakać, że ta dola byle jaka.
Pies mnie ugryzł od sąsiada, bo pogłaskać chciałem gada. Byłem u sąsiada żony, nie wie, czy był zaszczepiony.
Pogotowie wzięło Kryśkę, miała chorą ślepą kiszkę. Nie ma nawet z kim się napić, tu się przecież można zabić.
Na dodatek jeszcze Zenek dostał wczoraj wymówienie, bo go złapał szef inżynier na intratnej dość lewiźnie.
Tak się wszystko podle zbiegło, że dokoła istne piekło, więc za siebie - szkoda gadać - ani w ząb nie odpowiadam.
Jak się wali to się wali, nerwy mi powysiadały, chciałem sobie wyobrazić jakieś wyjście z tej kabały.
Wyobraźnia w takich razach zwykle leczy i pomaga, Lecz i ona - pełna klęska, odmówiła posłuszeństwa.
Trudno sobie wyobrazić miły koniec tej ballady, wytwór chorej wyobraźni w tym życiowym mym marazmie.
Psa wyprawię na lewiznę, Kryśkę chyba w ucho gwizdnę Zenek szefa niech pogryzie. No to lecę - LOTEM BLIŻEJ.
[zakończenie w innej wersji:
Zenek szefa niech pogryzie w udo. Albo trochę wyżej.]Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.