Nosiła Diana dziecię swe, pod sercem niby skarb. Tuliła je, pieściła je we wszystkich swoich snach.
Lecz los okrutnie zbudził ją i kiedy nastał świt, na świat wydała dziecię swe w pół drogi wcześnie zbyt.
I przyszedł wnet uczony człek I spojrzał na jej skarb. Dziewczynka mogła zmieścić się na dłoni niby skrzat.
I spuścił wzrok uczony człek. I nie chciał mówić nic. Wyszeptał wreszcie, może noc, lecz nie dłużej będzie żyć
Minęła noc i minął dzień, lecz Diany nie zmógł sen. Oddychać sama bała się, wciąż słuchała córki swej.
I walką każdy oddech był, skrzat walczył raz po raz. Nie chciała wierzyć Diana, że skrzat nie miał żadnych szans.
Odwiedzał je uczony człek i dziw go nieraz brał, że długo tak agonia trwa, wszak na tym on się znał.
Ostrzegał matkę raz po raz, by nie tuliła jej. Tak mała jest, że dotyk też jej przynieść może śmierć.
Śpij mała śpij. Bij serce bij. Wybacz mi, że nie umiem cię utulić.
Minęło już 5 długich lat i doczekała się. Co wieczór siadywała Diana na werandzie swej.
I na kolana brała cud, co nie miał prawa żyć. Z zachodem słońca słała pieśń: O Panie dzięki Ci.
I podniósł główkę mały skrzat: ah mamo zapach ten... Poznajesz go? Tak dziecko chodź, ten wiatr zwiastuje deszcz.
Lecz skrzat pokręcił główką: Nie, pamiętam jak ze snu. Tak pachnie on, gdy głowę swą na pierś położę mu
I rana zabliznila się pojęła Diana, że gdy Przeklinała los nie mogąc pieścić córki swej Nie leżał sam jej mały skrzat, bo choć trudno wiarę dać...
sam Bóg do piersi tulił ją, a zapach uniósł wiatr.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.