Na dachu mego bloku obłąkany gość Na oślep wykrzykuje coś w spienionym szale Że nic tu nie ma sensu i że ma już dość Czasami go rozumiem niemal doskonale
Traktują cię jak byle co A Ty ze wszystkich sił odpychasz dno Po bladym niewyspanym walą ciebie pysku Śledzą Twój każdy ruch i krok Jak światłem drążysz czarny mrok I jak ogrzewasz swoje życie przy ognisku
Gdy z Twojej ręki nie chce jeść już nawet pies Najchętniej na to wszystko mógłbyś się wyrzygać Potykasz się o własny pierworodny grzech I krew zaczyna się gotować w Twoich żyłach
Spiją twą krew obgryzą kość Roziskrzą gorycz gniew i złość W sztormie głupoty i bezmyślnej zawiei Na oślep skok pod prąd pod wiatr A ty mnie dobry Boże łap Zanim rozsypią się okruchy mej nadziei
Niesmaczne rozlewisko wypindrzonych kwok Ich głupkowaty rechot diabła opętanie Tu racjonalny świat gdzieś przesunięty w bok Na głowę z nieba kapie blade zmartwychwstanie
Kretyński szum śmiech płacz i ból Rozsądek musi walnąć w stół Pozbierać resztki rozrzuconej mądrości Kulawych ślepych błaznów bal Lubieżnej maskarady szał Kokainowy bufet pełen obfitościTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.