A w Gnieźnie w katedrze, Ołtarz cały w srebrze, Gdy nadchodzi, ludziom grozi Z wielką armią Szwed: A w przeddzień rozprawy, Z boku wielkiej nawy Popłynęła z krucyfiksu Rubinowa krew; Na cud - Jak mógł uderzył w dzwony Boży lud.
To majestat Boski, Ale pan Kochowski Palcem tyka, zmysłów pyta, czy to krew? czy nie? Jak ślepiec bez wzroku Wierci Bogu w boku, A Bóg z nami, Polakami, krew przelewać chce: Na koń! Za broń! - wtem krzykną towarzysze doń.
Tam stoi rajtaria - Tu leci husaria, Ale karni, regularni, Szwedzi są jak mur; Pan Kochowski w przedzie, Na rumaku jedzie, Gdy piechoty wznoszą płoty muszkietowych rur: Wtem błysk I ledwie z konia nie spadłby na pysk
Znak widomy Boski, Pobladł pan Kochowski, W ręce dziura, w ręce, która Bożej tknęła krwi; A nim się ogarnął, Drugą kulę zgarnął, Już nie zwleka i ucieka, i z bojaźni drży: To znak! W bluźnierczą rękę strzał dwa razy padł.
W gnieźnieńskiej katedrze Pan Kochowski żebrze: Boże srogi, ja ubogi, odpuść winy mi! Przyszła Matka Boska, Miłująca, prosta: „Rany zgoję, ale moje serce twe - a z krwi - A z krwi - Serdecznej twej atrament zrobisz mi.
Atramentem własnym Płaszcz wymaluj jasny, Z gwiazd jak mrowie, w polskiej mowie, ukochanej mej!” Jak chciała, tak zrobił, Krwi utoczył sobie, Śpiewał, kreślił, wiersze, pieśni dla Madonny swej I z gwiazd I z krwi swej zszył Niepokalany Płaszcz.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.