Chłopak zwany Billy Joe na farmie z mamą żył, Rósł i mężniał z dnia na dzień, swej matki chlubą był. Raz przebrał się, założył pas, przed domem czekał koń. Wtem matka zapłakała w głos:
Joe, zostaw w domu broń swą, Joe, nie bierz jej do miasta. Joe, zostaw w domu broń.
On zaśmiał się, uściskał ją, powiedział: „Przecież wiesz, Że stałem się mężczyzną już i strzelać umiem też! Lecz bez przyczyny spluwy tej nie dotknie moja dłoń”. Lecz matka wciąż płakała w głos:
Joe, zostaw w domu broń swą. Joe, nie bierz jej do miasta. Joe, zostaw w domu broń.
Joe skoczył w siodło, ruszył w cwał, przy udzie kolta czuł. Do miasta jadąc, piękne sny o swej przyszłości snuł. Niedbale wszedł do baru, choć tętniła tremą skroń I echem wrócił matki głos:
Joe, zostaw w domu broń swą. Joe, nie bierz jej do miasta. Joe, zostaw w domu broń.
Lecz Joe po colta sięgnął, bo honoru bronić chciał. Nie zdążył, tamten szybszy był i huknął w barze strzał. Joe upadł, tłum się zebrał w krąg, ktoś rzekł: „Po księdza dzwoń!”, A on usłyszał jeszcze głos:
Joe, zostaw w domu broń swą. Joe, nie bierz jej do miasta. Joe, zostaw w domu broń.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.