Na Rynku wrocławskim, gdzie domki się gnieżdżą Jak barwne słoiki konfitur, Od kilku lat siedzi kamienny pan Fredro, Ubrany w solidny garnitur. Naprzeciw zaś wieszcza, to znaczy vis-à-vis, Miast Reja, Zapolskiej lub Prusa, Ktoś beczkę położył, a na niej usadził Brzydkiego, gołego Bakchusa.
Tra lom, tra li, tra la, Patrzą na siebie pomniki dwa. Tra lam, tra li, tra lu, Patrzą na siebie ze stron dwu.
Czasami deszcz pada, a Bakchus na deszczu Okropnie nie lubi się moczyć, Więc pyta: "Czy mogę, sąsiedzie - mój wieszczu, Na chwilę do ciebie wyskoczyć?" I zaraz zostawia swą beczkę i murek, Na cokół się drapie, choć ślisko, I włazi pod pana Fredrowy tużurek, I mruczy jak tłuste kocisko.
Tra li, tra lu, tra la, Grzeją się razem pomniki dwa. Tra lam, pa ram, pa ru, W zimnych jesiennych strugach dżdżu.
Zaś w lecie historia jest inna zupełnie, Gdy słońce nad Wrocław wypłynie, To Fredrze okropnie gorąco jest w wełnie I wciąż chce się pić starowinie. Więc koło północy lub później troszeczkę Zwołują się znowu nawzajem I mały Bakchusek przechyla swą beczkę, A Fredro się raczy tokajem.
Tra lum, tra lum, tra la, Tak się ratują pomniki dwa. Tra lum, tra li, tra la, W piekący żarem letni czas.
Kto z was chce to ujrzeć, niech idzie na Rynek I niech się cichutko porusza. Najlepiej się schować za jakiś kominek Lub jeden z wykuszów Ratusza. A potem - popatrzcie - kto w ciszy rozrabia, Kto łazi po jezdni i torze, Ten wyższy - ubrany - to, proszę was, hrabia, Ten goły - to, proszę was - bożek.
Tra lim, tra lum, tra la, Nasze kochane pomniki dwa. Pa pam, ta ram, hoc hoc, Chodzą po Rynku w każdą noc, W każdą wrocławską ciemną noc. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|