Jej miły był z gwiazdki i z runa leśnego. Tak tkliwie ją pieścił i czule całował Że słyszała oddech wieczoru na szkle. Nad ranem przynosił najsłodsze podarki:
Gwar miasta z zapachem ulicy, I miękki krąg światła z pobliskiej latarni. Lubiła go pieścić ponad bladość – sennie, Aż wylała się miłość, przepełniając dzban.
I odtąd, gdy w łożu chłód we łzach sól mieszał, Sen ciężki jak rozpacz u klamki się zwieszał, I grał zamyślony, skrzydlaty, stugłowy, Jak anioł z papieru na strunach woskowych.
Utkany z cierpienia i bólu, co kłuje, A ONA latarką im w oczy celuje. Ta bura, ta wściekła, ta starczo wymiotna, Otwarta na ścieżaj jak gwiazda północna. Ich śmierć.
Więc liznął ją brzytwą, przeciągnął na przestrzał, Aż dzwon się zagęścił, bo dzwon był z powietrza. I wtedy sto kruków skrzydłami ich chłodzi, Dolewa oliwy do wody, a w łodzi Otwiera brzeszczotem brzuch burzy na przestrzał, I strach ich ogarnął, bo strach był z powietrza. Jak śmierć.
Więc Boże, więc Diable, błogosław ich, ocal, Lecz tylko miecz nocy nad miastem dygotał. I lęk ich oczyścił, a strach ich ocalił, By potem na prędce cofając się – stali:
Na moście, na gwieździe, na brzytwie, na ostrzu, Na nocy bezdrożach, na nieba lodowcu. Wiatr ich pocałunki obracał, dozował, A wieczór jak jastrząb w zenicie kołował.
Raz jeszcze skalpelem otworzył jej serce, I poczuł jak litość ugina powietrze, Jak gardło suchością mu grdykę napina I z serca stalowa wystrzela sprężyna.
I wtedy ta czuła, ta tkliwa, ta dobra, Ta wierna i bliska jak gwiazda północna. Kochając ich płynie jak chmura z oddali, By prawdą zadziwić, na wieczność ocalić. Ich śmierć. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|