Mówiła szeptem, bo bała się twarzy Zastygłych w kroplach poczerniałej tęczy. Na płótnie mroku po świata obręczy Świetliście krążą zatarte obrazy.
Ten wiatru dotyk u wezgłowia twarzy, Klingą wieczoru przecięty – łopocze. To smutek płynie niespełnienia zboczem, Unosząc pustkę skradzionych miraży.
Tylko nadzieja w majestacie wiary Odbita w lustrze najgorętszej kropli Ostatnią radość i chęć ustokrotni Temu, co łatwą prawdą się poparzył.
Upór twój krótki, jak podpis na wekslu, Choć ciągle nosisz kapcie księżycowe, A w głębi serca zaczepy stalowe, Wiszące w deszczu na tęczy przylepcu.
Odkryłem w tobie w słońcu kuty owal, Strużyny deszczu na welurze skóry, I mistral chłodu i swąd politury Uderzył dłonią o wieczoru pożar.
A twoje dłonie cierpliwie gorące, Po wieczność pamięć chciałaby ocalić, I twoje słowa cichnące z oddali Tknięte rozpaczą na membranie słońca. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|