Był raz klasztor w Warszawie, Co jak łódka na stawie, Od wybuchów kołysał się bomb. W tym klasztorze był szpital, Ranny w brzuch Boga krzyczał, A za Wisłą zatrzymał się front.
W tym powstańczym szpitalu Wiele bólu i żalu. Wiele męki, rozpaczy i łez. Niemiec nęka nas co dzień, Kradnie życie jak złodziej, Czasu ciągle brakuje na sen.
Działa biły dzień cały, Bomby na nas spadały. Wczoraj jedna zerwał tu strop. Teraz gwiazdy nad nami, Świecą jasno nocami, Patrzą z góry na dobro i zło.
Klasztor w gruzach już leży, Nikt w zwycięstwo nie wierzy. Nikt tu nie ma nadziei za grosz. Tylko jęki i lament, Brak bandaży i zamęt, Do zabitych uśmiechnął się los.
Ale siostry z klasztoru, Wciąż nie tracą wigoru, A ja z nimi pracuję co tchu. Robię co w mojej mocy, Chociaż znikąd pomocy, Śmierć nas tropi, układa do snu.
Zło zza węgła kły szczerzy, Chłopak mój tutaj leży, Pragnę ciepła choć trochę mu dać. Będę przy nim do końca, Świadkiem nocka milcząca, Co przez wyrwę przygląda się nam. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|