To był szok, myślałem że świat się zawalił, Szedłem drogą z pracy, dzień ciepły był jak dziś. I nagle widzę jak pędzi kapitalizm, I słyszę jego ryk spod maski ŻIGULI.
Podziemnymi przejściami nigdy nie chodzę, Kocham warkot silników i hamulców pisk. Nie po to głodowałem i marzłem na froncie, By szydził ze mnie okularnik w ŻIGULI.
To nie mój kolega ani krewny, To jest mój odwieczny wróg. We własnym aucie, wypoczęty, Panoszy się, jak jakiś wielki król.
A niech tam, do starej taktyki wróciłem, Zszedłem do podziemia, pracę rzuciłem precz. Felgi i silnik od kumpla podkupiłem, Lepiej się poczułem i wreszcie wyspałem się.
Narąbałem drew, wyszedłem kupić masło I elektrod dziesięć – pospawać muszę drzwi. Nie pozwolę szydzić z rodzinnego miasta, Gdzie waży się piwo o nazwie ŻIGULI.
O moje grzechy od dawna się nie martwię, Od kilku dobrych lat żółte papiery mam. A oszukańców postawił bym pod ściankę, I z góry zrzucił na łby gruzu wielki zwał.
Mój towarzysz siedzi w domowym areszcie, Kardan z magazynu przytaszczyliśmy dziś. Nie będzie wrogi FIAT w socjalistycznym państwie, Ukrywał się pod maską rodzimej ŻIGULI.
Niedługo już swoje auto wyrychtuje, Części już wszystkie mam, ze szczęścia kapią łzy. Zapuszczę silnik i wrogów zdemaskuje, Podjadę autem mym aż pod sam hotel MIR.
Coś jęknęło, silnik zawył i już pędzę. Nie dojadałem, marzłem, piłem tylko czaj. Po deszczu gnam zarejestrować go w urzędzie, Aż raptem MOSKWICZ mnie opryskał, wredny cham.
To nie mój kolega ani krewny, To jest mój odwieczny wróg. We własnym aucie, wypoczęty, Panoszy się jak jakiś wielki król.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.