Była świetlista noc i miło było iść Po pachnących kwiatami alejach. Czule objąłem cię, księżyc na niebie lśnił. Tyś szeptała: „nie trzeba, nie trzeba”.
Wiodę w zarośla cię, ciepła nad nami noc, Zdjąłem z ciebie ubranko jak trzeba. Ciało pieściłem twe i wilgoci twej pąk, Tyś szeptała: „ nie trzeba, nie trzeba”.
Ranek budził się w bzach, Wasia walił do drzwi, W nowy mundur ubrany jak trzeba. „Zbieraj się” - mówi mi – „trzeba mi twojej krwi”, Z trwogą w głosie mu mówię: „nie trzeba”.
Z bomby dwanaście lat przybił mi srogi sąd, Czy zobaczę ja jeszcze skraj nieba? Konwój strzępkami słów zaklinałem co krok: „Nie ciągnijcie mnie” – błagam – „nie trzeba”.
W łagrze przyszło mi gnić, marznąć zimą na kość, To przez ciebie złość we mnie tak wzbiera. Ani słów, ani bzów, ani ciepłych twych rąk, Niczego już mi więcej nie trzeba.
Wiele minęło lat, skończył się wyrok mój, Barnaulskim idę trotuarem. Czyjś znajomy mi głos słyszę za sobą tuż, „Nie goń tak, spieszyć nam się nie trzeba.
Odwróciłem się ciut, zobaczyłem twą twarz, Z synkiem szłaś, zieleniły się drzewa. On swawolił jak psiak, tyś mówiła mu tak: „Krnąbrnych chłopców nam tutaj nie trzeba.” Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|