To się zdarzyło przy szosie warszawskiej, W noc śnieżną w głębi parkingu. Czterech ich było, każdy w innej masce, I każdy twardziel jak z filmu.
TIR był z przyczepą jak wymalowany, Dobra wszelkiego dostatek. Szofer był z dziwką, już dobrze pijany, Tirówka piła herbatę.
Szyba w drzwiach prysła jak bańka mydlana I prosta była robota. Gęba kierowcy: sflaczała, zaspana I oczy jakby u kota.
Bandzior giwerę mu do łba przystawia, Chce poczęstować ołowiem. Drugi obrączki już na graby wkłada, A trzeci worek na głowę.
Dziewczę jak Boeing z szoferki startuje, Katanę w locie naciąga. Czwarty, jak celnik już ją kipiszuje I kasę z buta wyciąga.
Wtem rumor słychać, z piskiem opon staje Druga bandycka armada. To z Wołomina wracała nad ranem Ferajna z urodzin Dziada.
Poszły w ruch kosy, łańcuchy, bejsbole, Krew grubo śnieżek zrosiła. A TIR do dziupli poczłapał w Pruszkowie, Nim piąta rano wybiła.
Morał stąd prosty jak sznurek w kieszeni, By głupim wskazywał drogę. Wszyscy z tej grandy się potem spotkali W kiczmanie na Mokotowie. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|