Zwaliły się na pokład wody kłęby, Kapitan klnie, majtkowie źli jak psy. A młody Bill zaciska tylko zęby, On widzi brzeg przez lniane sito mgły.
Na brzegu tam została piękna Mery, Stoi w oparach szafirowej mgły. A młody Bill jej wierzy i nie wierzy, Macha jej chustką i ociera łzy.
Powrócił Bill z nieznanej mu Kanady, Hejże, karczmarzu, nalej wina mi. Chcę do dna wypić za zdrowie słodkiej Mery, Do dnia białego ja za nią chcę pić.
Otwiera ktoś w tawernie drzwi na oścież, Oczy Billowi wyszły aż na skroń. W drzwiach karczmy staje wystraszona Mery, Obok niej czerstwy, zwalisty bosman Bob.
Uważaj, Bob, rozmowa krótka będzie, Nam marynarzom przystoi ostro grać. Spóźniłem się jak widać o dwie noce, Tę trzecią noc Mery ma ze mną spać.
Błysnęła stal, ciała się zwarły twarde, Jak lew o lwicę walczył młody Bill. I bili się o Mery oczy czarne, O krągłe piersi i jaskółcze brwi.
Jak niesie wieść Bob bosman był sprytniejszy, Był mu posłuszny sprężynowy nóż, Posunął Billa na odlew prosto w piersi, Bill runął w dół jak marynarski wór.
Pięć lat minęło, Bill śmierci się wywinął, Artysta chirurg szył go całą noc. Nie zwą go dziś, jak kiedyś młodym Billem, Kowbojem Garym nazywają go. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|