Szedł Ząbkowska skręcił w Brzeską. Szedł wolno Latarnie przecinały mrok w noc spokojną Sam z głębi bram mrok bacznie się przyglądał Prosto w jego serce kamień, który tam został Cień był jedynym przyjacielem Tylko on słuchał i tylko on rozumiał tak wiele Od początku w kamienicach Starej Warszawy Był z nim. Chodził aleją Róż w ślad za nim W sercu miasta w dusznych studniach Wśród ludzkich losów, którymi jakiś złośliwy bóg gra Znalazł swoja bramę. Zawsze mieszkał pod "Siódemką" Wiesz. Znowu nie było światła na klatce Trzymał się ręką zimnej poręczy Cierpliwie wchodził po schodach Po których wchodził prawie całe życie
Lekka wilgoć w powietrzu. Schody były śliskie Smutne miejsce. Noc witano tu krzykiem Ciemność przynosiła strach,tragedie kamienic Gdy ludzie zarabiali tylko tyle by przeżyć Zawsze miał siłę wierzyć, nawet, gdy widział śmierć Człowiek zrobi wiele by przeżyć. Nawet najgorszy grzech W sierpniowym skwarze przyszedł wielki dzień Lecz jego przyjacielem był juz warszawski cień Domy, które stały się gruzem Płonęło miasto a on patrzył i płakał patrząc na łunę Niepokorne myśli pełne dumy ulicy Czołgi deptały młodość tych, którzy walczyli o wolność Mrok wziął jego rękę. Trzy dni jak wiek niemal Byle dojść, nie usnąć. Byle starczyło powietrza
Miał szczęście. Wyszedł. I znów widział światło Lecz całe światło, jakie miał zostało pod kanału klapą Smutek, bo coś umarło tego dnia Żył tego dnia a nie czuł juz swojego serca Obojętny na cokolwiek przed nim Po tych trzech dniach nie było rzeczy, przed, którą czułby strach Los traktował go surowo. Młodość stracił na wojnie A zdrowie w katowniach UB. na starym Mokotowie Przywykł do ciemności, niczego nie pragną Miał marzenia kiedyś. Teraz w nim juz wszystko umarło To był inny kraj, ale te same miasto Jak feniks miało siłę żeby się podnieść z płomieni Chciał zatrzymać czas i na skrzydłach jak ptak Zobaczyć miasto, które tak kochał ostatni raz
Lubił spacery od Placu Zbawiciela przez Koszykową do Alei Potem książka w Łazienkach. Kawa na Alei Wyzwolenia Potem przez plac i Mokotowską Tą samą trasą, co przed wojną z ojcem Zdziwił się skąd ta nagła nostalgia I setki wspomnień z tego, co los zapisał na swych kartach Dni dumy i mroku i lata niewinne Tak piękne, ale jak, przez mgłe tak odległe Umarł na schodach zanim dotarł na górę Serce było martwe. Mrok swoim okrył go całunem Syn tego miasta. Nikt konkretny. Zwykły A w jego losach są i moich bliskich życiorysy I wielu tych, którzy miasto kochali tak mocno Że zawsze z dumą w głosie będą mówić skąd są I jeszcze jedna rzecz dotyczy mnie bezpośrednio Po tych ulicach chodziłem z ojcem za rękę jako dzieckoTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.