Urodziliśmy się w szpitalach, na białych salach Z dala od świata gdzie ojcem marazm a matką wiara Nikt nas nie pytał, nikt nic nie ustalał Choć każdy dobrze wiedział, że ten świat dawno oszalał
Idę ciężkim krokiem niszczony miejskim smogiem Wokół mnie setki okien, mijam blok za blokiem Tutaj ludzie patrzą błędnym wzrokiem przez tyle wylewanych łez na co dzień spróbuj wejść im w drogę pode mną asfalt, przede mną wyrasta krajobraz ruin miasta tu życie dusi, jak dusi astma tu musisz być jak hustla bo w świecie kłamstwa poradzi sobie tylko garstka Już jedenasta, na uszach Gangstarr idę, wtulony w blask lamp widzę zniszczony nasz kraj totalnie zdewastowane, pozamykane kopalnie ten kto tu ma najlepiej, skumaj, to ten co najwięcej kradnie delikatnie świecą latarnie, wciąż idę mija kolejny rok, tydzień, kolejna noc i dzień nienawidzę monotonii, która za mną jak cień idzie dlatego piszę - to miasto samych gangsterów na bank wielu z nich odczuwa brak celu szukając szczęścia w portfelu tu pieniądz jest bogiem, człowiek zaś wrogiem skręcam tuż za rogiem, wszędzie czarny kurz na drodze
[x2] Urodziliśmy się w szpitalach, na białych salach Z dala od świata gdzie ojcem marazm a matką wiara Nikt nas nie pytał, nikt nic nie ustalał Choć każdy dobrze wiedział, że ten świat dawno oszalał
Miasto, które kiedyś było barwnym niebem dziś jest dla wielu martwym stepem, pokrytym czarnym śniegiem tu wielu chce być tylko zwyczajnym człowiekiem zwyczajnie witać dzień białym mlekiem i czarnym chlebem Pomyśl, żyję w mieście, w którym szczęście Przeliczane jest na tony, całe domy tutaj żyją z węgla Pomyśl, w prywatnych przeręblach plony Piętra stromych dziupli kryją węgla tony Ej, kto zna tę dziuplę posłodzi dziś herbatę cukrem Posłodzi żona, dzieci, dzieci kumpli, kumple Ziemia jest źródłem, strach przed niepewnym jutrem Dla jednych grobem, dla innych domem, smutne Ludzie, którzy umarli jako ludzie A jednak są tu minuta po minucie A jednak żyją z tym uczuciem, że ich pociąg uciekł Peron pokryty czarnym śniegiem, mam złe przeczucie To szara niepokolorowana ta kolorowanka mikropoli Ta szara niepokolorowana kolorowanka z tej historii To moje miasto, a w nim ludzie moi Miasto w letargu o poranku a w nim ja i oni
[x2] Urodziliśmy się w szpitalach, na białych salach Z dala od świata gdzie ojcem marazm a matką wiara Nikt nas nie pytał, nikt nic nie ustalał Choć każdy dobrze wiedział, że ten świat dawno oszalał
Kiedyś to miasto kibiców, skinów i punków dziś bieda szybów i pustych kont w banku kiedyś to miasto blasku czynów i faktów Tu dziś nadzieja szuka głupców, bieda swych skalpów Tu po 23 zasypia nawet bruk na streecie Umiera każda z dróg, każdy klub A życie jak lód topi się jak loop na bicie Co dzień to samo, wciąż te same sample to samo rano Tutejsze wampy straszą na planszy jak Banshee A w rynku knajpy to plajty za bójki i kanty Tutejsze lampy jak zmory świecą nie dając światła Samotne tory zjada rdza i ciszy aplauz A w tle uśpione szyby, kominy z nimi na linii Puste magazyny, stare kopalnie Jak zabawki z plasteliny w rękach Boga Który już dorósł więc je zostawił Zostawił także zawiść, nienawiść i zdrady
[x2] Być może to miasto to twoje miasto Ono nas budzi i nie daje zasnąć, nie daje zgasnąć Może to miasto to twoja własność Wciąż walczymy, jest wiele szans, yo, trzymamy bastion Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|