Nie to, co mi się śniło, ale com krwią przepłakał, to widzę, gdy się schylę nad wodą, w której ptaki kreślą węzły daremne, które nie zwiążą bólu ani mi świat utulą, ale się plączą ciemne, ale mi grób rozwiną i rozwijając — miną.
Ten świat, gdzie widzieć chciałem roślinnych linii mądrość, gdzie kształty ukochałem i duchy wszystkich rzeczy, ten świat, co miażdżąc leczy, a ginie razem z ciałem, ten świat czy mi się wyśnił jak biała gałąź wiśni, jak tylko wiew anioła, a potem krwią się polał?
Czym ja rycerzy widział tam tylko, gdzie się buta jak chmura ciężka toczy, czym ja miłości patrzył przez snem zasnute oczy? A teraz świat-pokuta wystąpił rzeką z brzegów i czy tak znów nauczę mądrości albo chłodu niewypaloną młodość?
Trzeba było miłości po jednej tak odrywać, pragnienia krwią nazywać, przywykać tak do rzeczy, jak mi je Bóg zaprzeczył. Aby się stała żywa ziemia ciężka jak zwierzę, w którą już teraz wierzę, której bólem nie przegnę, miłością ledwo sięgnę.
Trzeba mi było w ludziach znajdować głaz po głazie, aby mnie trzykroć raził blask niebiosów ogromnych, abym się w nocy budził, w powietrzu szukał, wołał płonących ust anioła.
Trzeba mi było jeszcze, żem wierzył w ludzkie czyny, aby opadły deszcze od noży bardziej ostre, aby porosły winy jak suche, gorzkie osty, abym jak wiór ognisty spłonął oddechu nocy, bym teraz wierzyć umiał w to, co lżejsze niż ziemia, w to, co się nie przemienia.
23. IV 1944 r.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.