Nie wstydź się tych przelotów pełnych płomieni białych, tych dźwięków a niestałych, takich jak w burzy złoto.
One na drzew dotyku, co stropu sięgać zda się, są w cichym majestacie Bogu — muzyką.
I obleczone w pióra czy w przezroczysty niebyt, każde są drogą w chmurach albo po niebie
nazywaniem snów wrzących, napełnieniem pachnącym i krwią w powszednim chlebie.
Nie wstydź się cnoty. Ona, choć jej nadali ciało zbrodni — toć jej za mało, czeka nie napełniona
Jak dzban — to kształt jej nadaj, niech będzie czynom — waga.
Nie wstydź się wiary w sobie; ona nie snów głupotą, ale jak we krwi złoto i krzew na grobie
wzrasta na tym, co płyta, co gniecie — nie rozbita.
Nie wstydź się miłowania, tworzenia, dorastania; w żelaznej żądzy twojej ona jest płomień nieba, co sztabę tak rozgrzewa,
że kując niepokojem przemienisz w wieżę pragnień, do której czyn się nagnie.
Otoś mały, a taki sam sobie jesteś rodzic, że z głosu nawet — ptakiem i anioł nawet w głodzie.
Jeno lotom nie wzbraniaj, ogniom jeno daj imię, czas cię wtedy nie minie możności przerastania,
naczynie miłowania, tonie w Bogu stawania, człowieku.
VI 1942 r. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|