Żył raz sobie Cygan Wasyl, Co na skrzypkach cudnie grał, Młody był i tęsknie patrzył, Jakiś smutek w oczach miał.
W kapeluszu zawsze chodził, Czy to lato, czy to mróz, Wino pił, fajeczkę kurzył, W czarną brodę łowił kurz.
Znał go Sopot i Warszawa, No i Kraków znał go też, W dzień przy promenadzie stawał I zarabiał grą na chleb.
Wiele go kochało kobiet Zachwyconych jego grą, Lecz on nie folgował sobie, Bo o lubej myślał wciąż.
Pragnął pojąć ją za żonę, Choć jak parias biednie żył. Ona łzy roniła słone, Bo on z innej kasty był.
Gdy w taborze wszyscy spali I o namiot stukał deszcz, Wasyl lubą objął w talii I na koniu uwiózł hen.
I tak porwał Wasyl dziewczę, By przyspieszyć rzeczy bieg, Teraz go rodzina zechce, Bo ten zwyczaj święty jest.
Żyją razem, nie próżnują, Ona śpiewa, a on gra, Ludzie grosza nie żałują, A ich miłość wdzięk swój ma. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|