W admiralskiej kajucie złotej karaweli John Silver i kapitan Flint, milcząc siedzieli. Przed jednym leżał rapier, przed drugim miecz nagi, A przed oboma stała beczułka malagi.
Każdy z nich trzymał w dłoni kryształowy puchar, Kapitan jakby drzemał, a John jakby słuchał. Stół był w kształcie koła. W samym środku kręgu Tkwiła osada masztu z angielskiego dębu.
Przywiązany do masztu twardymi linami Stał tam piękny młodzieniec, ubrany w aksamit. Spojrzenie miał uparte, usta zakrwawione, A loki mu spadały na kołnierz z koronek.
Przypuszczalnie za chwilę, po raz nie wiem który, Uda mu się rozwiązać krępujące sznury, Chwyci szpadę i w trzasku krzyżowanej broni Obu morskich rabusiów na pokład wygoni,
Kędy słońce, powietrze, słona fala pryska, I widać smukłe palmy na dalekich wyspach, I gdzie go różnych przygód czeka jeszcze tyle... To wszystko dziać się zacznie za niedługą chwilę
On wie, i dwaj piraci także o tym wiedzą, Ale nieporuszeni i milczący siedzą Każdy nad swym pucharem i swą nagą szablą, Ten drzemiąc, ów słuchając jak im każe szablon
Mego snu, który zawsze i dziwnie uparcie Przerywa się i niknie przed orężnym starciem, W momencie gdy za chwilę uda mi się zsunąć Więzy, pochwycić szpadę i do walki runąć...
Bo to właśnie ja stoję tam, taki wspaniały, Ani nie wyłysiały, ani podstarzały, Potencjalny pogromca podstępnych piratów, Płynę, mocą golfsztormów gnany i pasatów, A w moim kilwaterze innych statków wiele, Bo każdy z nas ma swoją złotą karawelę... Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|